Ukryta Rzeczywistość - logo
  Czego nie wiemy trzeba nam właśnie, a to co wiemy na nic się zda / Goethe
start - strona główna o idei aktualności misja działania kontakt galeria download polecam Wersja polska English Deutsche
 
  Ukryta Rzeczywistość > artykuły  
Sympozjum
Eksperymenty
Współpraca
Audycje RTV
Publikacje
Wizyty
Akcje
Artykuły

zapraszamy na forum

 

Współpracują z UR:

Experimentarium

Fundacja NAUTILUS

hi.Color


Poleć stronę





Napisz do nas!
Napisz!

Startuj z Ukrytą!
Startuj
z Ukrytą!


Zgłoś pomysł!
Zgłoś
pomysł!

Artykuły
Powrót

Niezwykły przekaz
Less Hoduń

System ILS ułatwiający lądowanie był instalowany na lotnisku w Mirosławcu od 2001 roku. Otrzymaliśmy go od USA. Ma jedną wadę - ciągle pokazuje fałszywe dane” – tak głosi nagłówek jednego z artykułów pt. „Bubel w Mirosławcu?”, jakie można znaleźć w serwisie www.gazeta.pl w sprawie katastrofy samolotu CASA (przeczytaj cały artykuł).

Czemu akurat o tym piszę?

Ponieważ może to odnosić się bezpośrednio do niecodziennej informacji, jaką udało mi się uzyskać w ostatnich dniach a jaka wiąże się z katastrofą, której echa jeszcze nie wygasły. Prawdopodobnie jeszcze przez kilka miesięcy komisja śledcza będzie podejmować próby znalezienia odpowiedzi na pytanie „dlaczego?”.

Zapewne wiele osób pamięta przypadek spotkania z trzema istotami, do jakiego doszło w sierpniu 2003 na wiadukcie koło Szczecinka (zobacz: raport BLT Research). Osobą, która miała tego doświadczyć był pan Lech Chaciński. Można zapytać, oczywiście, z jakiego powodu informacja o panu Chacińskim pojawia się nagle w kontekście katastrofy samolotu CASA? Wszystko wyjaśni z pewnością poniższy telefoniczny wywiad, który 26 lutego przeprowadziłem z panem Lechem.

Zanim jednak do niego doszło, to przyznam szczerze, że przez grubo ponad tydzień borykaliśmy się z sytuacjami, które skutecznie uniemożliwiały nam zarejestrowanie tej rozmowy. I choć byliśmy w ciągłym kontakcie telefonicznym, to jednak okoliczności układały się nadzwyczaj niekorzystnie dla nas. Aż w końcu udało się doprowadzić do upragnionego wywiadu, który został udzielony wyłącznie serwisowi UKRYTA RZECZYWISTOŚĆ. Mam więc teraz wielką przyjemność zaprezentować go poniżej naszym Czytelnikom.

 

* * * * *

 

Less Hoduń: W poniedziałek, 28 stycznia, otrzymałem telefon od Zbyszka Kalisiaka w Pańskiej sprawie. Jego głos zdradzał bardzo wyraźne przejęcie informacją, którą usłyszał od pana zaledwie kilka godzin wcześniej. Następnego dnia miałem okazję rozmawiać bezpośrednio z panem o pewnym wydarzeniu, związanym z głośnym wypadkiem samolotu CASA. Co to było?

Lech Chaciński: Doświadczyłem takiego przekazu, w którym pokazano mi w szczegółach sytuację na pięć minut przed katastrofą samolotu, która wydarzyła się 23 stycznia w środę, o 19.05. Otóż z niedzieli na poniedziałek, 27 na 28 stycznia, około drugiej w nocy, zostałem obudzony przez głos, który trzykrotnie mnie wzywał. I jak już się wybudziłem, to ujrzałem na suficie obraz o długości koło metra i szerokości ponad pół metra. Został mi pokazany jakby film z wypadku od momentu, kiedy samolot nawiązał kontakt z wieżą. Pilot mówił wtedy, że nie widzi dobrze lotniska. I dostał z wieży odpowiedź, że doświetlą lotnisko, więc że można robić drugie podejście do lądowania.



Ostatnie udane lądowanie samolotu CASA / Zdjęcie: gazeta.pl

W trakcie tego chciałem obudzić żonę i dzieci, żeby im to pokazać, żeby oni to też widzieli, ale ten głos, który słyszałem, powiedział mi, że oni nie będą tego widzieć ani słyszeć. Więc zrezygnowałem z tego zamiaru i oglądałem to do końca sam.

Samolot zatoczył koło wokół lotniska, aby wykonać drugie podejście od strony południowo-wschodniej w kierunku lotniska. Pilot nie wiedział o tym, że wysokościomierz błędnie podawał wysokość samolotu i po prostu rozpoczął ponownie manewr podejścia do lądowania. Był wtedy ustawiony niesymetrycznie do osi pasa startowego; jakby lewą stroną, lewym skrzydłem do pasa, względem którego powinien być dziobem na wprost.

Czyli nie podchodził prosto, tak?

Tak, bo pilot sądził, że jest na wystarczającej wysokości, że zdąży jeszcze wyprostować samolot. Ale nie zdążył, bo po prostu nie wiedział, że jest już tak nisko nad ziemią. I zahaczył o nasyp kolejowy i spadł na las, na te drzewa. Ja to w szczegółach widziałem, jak zahaczył kołami o nasyp, bo już koła miał wysunięte, i te koła się urwały. I samolot zaczął się od dołu jakby otwierać, rozpadać. I piloci z fotelami wypadali a samolot wciągał ich pod spód, jednocześnie ich przygniatał i rozciągał... No, to była masakra... Słyszałem wtedy dwa rodzaje głosów, okrzyków, które piloci i pasażerowie wydobyli z siebie: "Boże, rozpadamy się" i "Boże, ratuj". I potem był hałas, trzask i po kilku ułamkach sekund samolot się rozbił. I dopiero wtedy wybuchł pożar. To nie to, że on już się w powietrzu zapalił. Dopiero, jak uderzył o ziemię, to po kilku ułamkach sekund powstał pożar. No i ten obraz był mi pokazywany do momentu, kiedy zaczęły jechać samochody ze służb. Widziałem po prostu światła nadjeżdżające od strony lotniska, ale nie widziałem, czy to były wozy techniczne, czy straż pożarna, tylko widziałem sygnały pulsujące na niebiesko i czerwono.

Podczas tamtej rozmowy wspominał pan o szczegółach, które trudno byłoby panu uzyskać inną drogą, niż widząc całą tę sytuację niejako na własne oczy. Czy może pan o tym opowiedzieć?

Od momentu nawiązania kontaktu pilota z wieżą miałem ten obraz pokazywany z lewej strony od skrzydła a ten obraz był jakiś taki, jakby trochę widziany nocą przez noktowizor. Ale noktowizor pokazuje tło tak jakby na zielono, a tutaj tło było pokazywane w niebiesko-błękitnym kolorze. I, co ciekawe, światło z tego ekranu na suficie, na którym obraz się wyświetlał, nie oświetlało mieszkania. Czyli był to tylko obraz, który nie zachowywał się tak, jak ekran telewizora, że świeci na cały pokój. Tak, że nie wiem, w jaki sposób to było mi pokazywane.

Ja to wszystko widziałem z lewej strony. Widziałem m.in. siedzących pilotów i pasażerów. Ale kto z kim, to dokładnie nie wiem, bo nie znałem tych panów, tylko wiem w jakiej części samolotu siedzieli. Pierwsze dwa miejsca były wolne, po prawej stronie i po lewej, potem cztery czwórki były zasiedlone po prawej i cztery czwórki po lewej stronie. I oni tak siedzieli pośrodku tego samolotu, żeby go równo wyważyć czy coś takiego, nie wiem. W każdym bądź razie pierwsze dwa fotele były wolne i z tyłu też były wolne, chyba po cztery z każdej strony.

A w kabinie pilotów... Prowadził pilot z lewej strony, a ten z prawej jak gdyby mu tylko asystował. Ale nie trzymał za stery, tylko ten z lewej trzymał. Następnie dwóch panów, chyba od nawigacji, czy obsługi technicznej, siedziało za pilotami. Jeden po lewej i jeden po prawej. W tym przekazie widziałem też, że padał deszcz, bo chodziły wycieraczki od samolotu i widoczność była, można powiedzieć, taka na 50%. Tak, że ja, chociaż nie jestem pilotem, tylko kierowcą, to przy takiej widoczności nie podchodziłbym do lądowania, tak jak oni za pierwszym razem mieli podchodzić. No bo ten pas był mało widoczny, dlatego oni zgłosili do wieży, żeby go doświetlić. I oni doświetlili, i później już był ten pas widoczny na tyle, że mogli podchodzić do lądowania. Ale że wskaźniki błędnie wskazywały wysokość, to doszło do tej tragedii, do której nie powinno dojść.

Lech Chaciński i Zbigniew Kalisiak / Zdjęcie: TV Gawex

Mówił pan też, że podzielił się pan tą informacją ze służbami wojskowymi.

Tak, ale pierwszą informację to przekazałem rano żonie. Druga informacja, to zadzwoniłem do Zbyszka Kalisiaka, też w poniedziałek. Później jadąc do pracy opowiedziałem mu to w szczegółach i Zbyszek powiedział, że to ciekawa i poważna sprawa. We wtorek była u mnie córka i z nią też na ten temat rozmawiałem. A córka, jak jeszcze pracowała w WKU w Szczecinku, to niektórych tych panów pilotów znała. I podpowiedziała mi w ten sposób, że powinienem to gdzieś zgłosić: albo do WKU, albo na policję, albo do żandarmerii. Bo skoro otrzymałem tak ważny przekaz, to nie powinienem tego tłumić w sobie ani ukrywać, tylko przekazać. I przyjechali z Wałcza panowie oficerowie z żandarmerii, w czwartek 31 stycznia, i spisali; nie wiem, czy to była notatka, czy protokół. W każdym bądź razie poprosili mnie o dowód osobisty i spisali moje dane. Ja jeszcze im narysowałem na kartce, jak ten samolot spadł i w którym miejscu, narysowałem tory...

Czyli narysował pan cały plan sytuacyjny wypadku?

Tak. Tory, leśną drogę i w tym takim trójkącie spadł ten samolot. Bo on zahaczył o nasyp, o torowisko. A tutaj z lewej strony jest leśna droga. Ja tak właśnie widziałem to z góry.

To chyba nie są informacje, które są powszechnie dostępne; mam tu na myśli potencjalne pytania o wiarygodność pańskiej historii. I domyślam się, że panowie z żandarmerii prosili o zachowanie tajemnicy, skoro przedstawił im pan tak szczegółowe dane o wydarzeniu?

Nie, oni mi nic nie powiedzieli, że to jest utajnione, że mam nikomu tego nie mówić. Nie mieli żadnych zastrzeżeń, że to jest na razie do wyjaśnienia i mam być cicho… Nic takiego nie było.

A jak oni odnosili się do tego, co pan im przedstawił? No bo przyzna pan, że to niecodzienna opowieść…

Po prostu przyszli do domu, poprosiłem ich, aby usiedli. I pierwszym ich pytaniem było, czy ja nie biorę przypadkiem jakichś leków. Pytali też o to żonę. Powiedziałem im więc, że nie biorę, bo jestem zawodowym kierowcą. Oni pewnie pytali mnie o to, bo może myśleli, że mam jakieś przywidzenia po tych lekach czy halucynacje albo coś takiego. W międzyczasie, jak jeden z nich pisał ten protokół, to dwa razy wychodził na dwór i kontaktował się z prokuratorem.

A jak podczas tej rozmowy zachowywali się ci oficerowie?

Tylko pytali i notowali. No i byli zdziwieni, że ja mam takie szczegółowe informacje. Bo nawet się mnie pytali, czy ja byłem na lotnisku czy w pobliżu lotniska w Mirosławcu. No to powiedziałem, że nigdy tam nie byłem, że nie znam lotniska i nie znam nawet tego terenu. A że miałem pokazany ten teren w tym przekazie, to dlatego o tym wiem. I widziałem te tory, tę leśną drogę i miejsce, gdzie spadł samolot.

Właśnie, a propos samolotu… Wspominał pan też o tym, że widział tej nocy jego numer.

Tak, na stateczniku miał numer 0-19.

A jaka była konkluzja tego spotkania z żandarmerią?

Zostawili mi numer telefonu i powiedzieli, że traktują tę sprawę poważnie, że znają pana Jackowskiego z Człuchowa… Nie mówili, czy mają z nim jakieś kontakty czy coś takiego, tylko że go znają. I jeden z nich, ten oficer, powiedział, że miałem wizję. On to mógł tak sobie określać ze swojego punktu widzenia, ale ja traktuję to jako przekaz. No i powiedział jeszcze, że jak będę jeszcze coś więcej wiedział na temat tej katastrofy, to żebym do nich zadzwonił.

Od katastrofy i tego wydarzenia z pańskim udziałem upłynął już jakiś czas…

Tak, około miesiąca.

Właśnie. Czemu zdecydował się pan jednak na upublicznienie tej wiadomości i dlaczego tak późno? Bo rozumiem, że są ku temu przyczyny.

Nie zgadzam się po prostu z tym, że całą winę komisja tej katastrofy chciała przypisać pilotowi. A on absolutnie nie miał w tym winy! Na 100%, na 1000%, na 1500% to nie była jego wina! Mogę to potwierdzić nawet przed tą komisją, pod przysięgą, że on nie był winien, bo nie był świadomy tego, że wskaźniki wysokości błędnie pokazują. On nie widział ziemi, bo było ciemno i padał deszcz i nie miał punktu odniesienia. W dzień to by nie doszło do tej katastrofy, bo on miał przecież dwa lądowania lecąc z Warszawy i wszystko się dobrze odbyło a tutaj po prostu doszło do takiej tragedii.

Jeśli więc chodzi o termin naszej dzisiejszej rozmowy i pańską zgodę na ujawnienie informacji, które otrzymał pan podczas tego przekazu, to jest to związane z nieprawidłowościami, jakie – według pana - podaje się w mediach.

Tak. Media podawały, choć ja osobiście tego nie słyszałem, ale koledzy w pracy mi mówili: „Słyszałeś, jak mówili, że byli pijani i dlatego do tej tragedii doszło?”. Przecież to jest absurd, bo nie byli pijani ani pasażerowie, ani pilot, który prowadził. Nie wiem, dlaczego chce się przypisać winę ludziom, którzy już nie żyją i nie mogą się z tego obronić. Bo to będzie ciążyć na rodzinie tego pilota, że doprowadził do takiej tragedii. I że niby przez to, że był pijany, to pociągnął za sobą tyle niewinnych osób na śmierć. Nie wiem, komu zależy na tym, aby nie wyjaśnić tego do końca… Później już osobiście słyszałem i nawet panu chyba mówiłem przez telefon, jak ostatnio rozmawialiśmy, że oni tę wypowiedź sprostowali, że ani pasażerowie ani piloci nie byli pijani. Nie wiem więc, dlaczego bezpodstawnie puszcza się informacje w mediach a później się je prostuje, i to parę razy; to jest niewiarygodne. Nie wiem, dlaczego...

A jakie są pańskie osobiste odczucia, jeśli chodzi o ten przekaz?

Zastanawiam się, dlaczego ja? Czemu i na jakiej podstawie to mnie zostało znowu przekazane? No nie wiem. Kim ja jestem dla tego… kogoś… czegoś. Nie rozumiem. Zastanawiam się, czy to ma związek ze spotkaniem z 2003 roku. Bo jak ten głos słyszałem, to… To znaczy to nie był głos, który słyszałem uszami, tylko w głowie. Tak, jak wtedy, gdy z tym kosmitą wtedy nawiązałem taki kontakt telepatyczny. I tak samo było tutaj.

Czy dało się wyczuć podobieństwo w charakterze obydwu tych głosów?

To jest głos nie do określenia. Nie można powiedzieć czy ten głos był męski, czy żeński, niski lub wysoki… Ciężko to określić a raczej niemożliwe. Bo ja wsłuchiwałem się w ten głos i jednocześnie w to, co miałem przekazywane. I to, co słyszałem, to było wszystko: i słyszałem pracę tego samolotu, i uderzenie w ziemię, ten huk i rozrywanie się tego samolotu od spodu, bo od spodu się rozrywał najpierw a później się rozbijał o drzewa. I tylko ten ogon, ten statecznik tak jakby ocalał.

Domyślam się, że jest to dość mocne przeżycie, kiedy widzi się coś takiego.

Właśnie: widzieć i nic nie móc zrobić, bo to już się wydarzyło a ja tak to przeżyłem, jakbym był w trakcie tej katastrofy. No i choć widziałem, to nie mogłem nic zrobić.

 

* * * * *

 

Opinie ekspertów z procesu dochodzenia mającego na celu wyjaśnienie przyczyn wypadku w Mirosławcu były i są nadal bardzo różne... i po kolei dementowane. Oznacza to, że źródło tej tragedii wciąż pozostaje poza zasięgiem analiz. Dlaczego? Trudno powiedzieć. Mnogość różnych wypowiedzi wielu osób każe przypuszczać, że pomimo najnowszych pogłosek, jakoby winę ponosił pilot, rozwiązanie tej zagadki nadal jest nieznane.

Przeżycie pana Chacińskiego jest z pewnością nietypowe i zdaję sobie sprawę, że tak, jak w przypadku innych, trudnych do wyjaśnienia, fenomenów, tak i tutaj zdania mogą być podzielone. Przestrzegam jednak przed kategoryzowaniem sprawy na zasadzie „wierzę – nie wierzę”. Podchodzenie do czegokolwiek w taki właśnie sposób świadczy tylko i wyłącznie o niewiedzy osoby wypowiadającej takie słowa. I wcale nie zamierzam bronić tutaj pana Lecha, choć znam go już jakiś czas i miałem okazję rozmawiać z nim wielokrotnie. Na temat spotkania z 2003 roku wręcz męczyłem go telefonicznie i to dość często, kiedy wspólnie z Nancy Talbott przygotowywaliśmy raport o słynnym już jego kontakcie z humanoidami. Prosiłem go wtedy o bardzo szczegółowe wyjaśnienia dotyczące różnych elementów tej historii a pan Lech cierpliwie odpowiadał na wszystkie moje pytania relacjonując tę historię po raz n-ty. I nie przypominam sobie sytuacji, kiedy zacząłbym snuć podejrzenia o manipulację czy jakiekolwiek naciąganie. Nie mam więc powodów, aby powątpiewać w prawdziwość słów pana Chacińskiego. Mogę więc śmiało zapytać: „Kto powie, że tak naprawdę nie było?”. Zdrowy rozsądek każe wstrzymać się od twierdzącej odpowiedzi na to pytanie.

I aby sens tego wydarzenia mógł zostać odebrany poprawnie, to należy pamiętać o jednej, podstawowej rzeczy. Otóż cokolwiek dzieje się w naszym życiu, czy są to sprawy dla nas znajome i przewidywalne, czy też sytuacje absolutnie niezwyczajne, jak wyżej opisana - nic nie wydarza się po to, aby się wydarzać; aby ktoś mógł w to wierzyć lub nie, wyśmiewać czy akceptować i zabawiać się w taki sposób. Rzeczy dzieją się w jakimś konkretnym celu. I jeśli cel takowy możemy i potrafimy dostrzec, to będziemy mogli z takich informacji zrobić właściwy użytek. Jeśli natomiast nie umiemy obserwować swojego życia i okoliczności, jakie nas spotykają, to prawdopodobnie nawet najlepsza dla nas sytuacja nie będzie przez nas odczytana.

Moim zdaniem najważniejszym teraz krokiem jest sprawdzenie informacji, jakie oficerowie spisali podczas wizyty w domu pana Chacińskiego. Przecież podane zostały szczegóły, których nie można było zdobyć w inny sposób a wiedza ta zaskoczyła spisujących tę relację. Taka informacja powinna być więc potraktowana wyjątkowo poważnie przez komisję dochodzeniową. W końcu pan Chaciński jest prawdopodobnie jedyną żywą osobą, która widziała z bliska całą katastrofę. A jak odnieśli się do niej oficerowie spisujący relację – tak naprawdę nie wiadomo. Uważam jednak, że w sprawie takiej rangi nie można odrzucać żadnej ewentualności, która mogłaby wnieść jakiekolwiek światło. Czy informacje przekazane przez pana Lecha mają wartość faktologiczną? To specjaliści mogą przecież sprawdzić w oparciu o zdobyte informacje. Nie wolno odrzucać ich tylko dlatego, że była to „wizja” a nie wypowiedź specjalisty.

Być może była to jedna z tzw. "przypadkowych sytuacji", które nagle, w pewnym momencie, mogą okazać się właściwym tropem. Jak jednak przypadki bywają traktowane - o tym można przeczytać m.in. tutaj.

Dobrze byłoby, przez wzgląd na szacunek dla rodzin ofiar i pamięć samym poległym, aby komisja solidnie przyłożyła się do pracy i uwzględniła wszystkie okoliczności mogące przybliżyć ją do rozwiązania tej zagadki. Bo posługiwanie się hasłami typu „tragiczny zbieg okoliczności”, jak określił to minister Klich, nie wnosi do sprawy nic sensownego.

 

Zdjęcia:
www.gazeta.pl
TV Gawex - Szczecinek

 

  ZAREJESTRUJ SIĘ NA FORUM I SKOMENTUJ TEN ARTYKUŁ!
  05.03.2008
start o idei aktualności misja działania kontakt galeria download polecam
Sympozjum eksperymenty współpraca audycje rtv publikacje wizyty akcje
powered by: irko.net
Strona zaprojektowana przez: hi.Color  /  copyrite ® 2006 hi.Color  /  All rites reserved