|
Niezwykły przekaz
Less Hoduń
„System ILS
ułatwiający lądowanie był instalowany na lotnisku w Mirosławcu od 2001
roku. Otrzymaliśmy go od USA. Ma jedną wadę - ciągle pokazuje fałszywe
dane” – tak głosi nagłówek jednego z artykułów pt. „Bubel w
Mirosławcu?”, jakie można znaleźć w serwisie
www.gazeta.pl w
sprawie katastrofy samolotu CASA (przeczytaj
cały artykuł).
Czemu akurat o tym piszę?
Ponieważ może to odnosić się bezpośrednio do niecodziennej informacji,
jaką udało mi się uzyskać w ostatnich dniach a jaka wiąże się z
katastrofą, której echa jeszcze nie wygasły. Prawdopodobnie jeszcze
przez kilka miesięcy komisja śledcza będzie podejmować próby
znalezienia odpowiedzi na pytanie „dlaczego?”.
Zapewne wiele osób pamięta przypadek spotkania z trzema istotami, do
jakiego doszło w sierpniu 2003 na wiadukcie koło Szczecinka (zobacz:
raport BLT Research). Osobą, która miała tego doświadczyć był
pan Lech Chaciński. Można zapytać, oczywiście, z jakiego powodu
informacja o panu Chacińskim pojawia się nagle w kontekście katastrofy
samolotu CASA? Wszystko wyjaśni z pewnością poniższy telefoniczny
wywiad, który 26 lutego przeprowadziłem z panem Lechem.
Zanim jednak do niego doszło, to przyznam szczerze, że przez grubo
ponad tydzień borykaliśmy się z sytuacjami, które skutecznie
uniemożliwiały nam zarejestrowanie tej rozmowy. I choć byliśmy w
ciągłym kontakcie telefonicznym, to jednak okoliczności układały się
nadzwyczaj niekorzystnie dla nas. Aż w końcu udało się doprowadzić do
upragnionego wywiadu, który został udzielony wyłącznie serwisowi
UKRYTA RZECZYWISTOŚĆ. Mam więc teraz wielką przyjemność zaprezentować
go poniżej naszym Czytelnikom.
* * * * *
Less Hoduń: W
poniedziałek, 28 stycznia, otrzymałem telefon od Zbyszka Kalisiaka w
Pańskiej sprawie. Jego głos zdradzał bardzo wyraźne przejęcie
informacją, którą usłyszał od pana zaledwie kilka godzin wcześniej.
Następnego dnia miałem okazję rozmawiać bezpośrednio z panem o pewnym
wydarzeniu, związanym z głośnym wypadkiem samolotu CASA. Co to było?
Lech Chaciński: Doświadczyłem takiego przekazu, w którym
pokazano mi w szczegółach sytuację na pięć minut przed katastrofą
samolotu, która wydarzyła się 23 stycznia w środę, o 19.05. Otóż z
niedzieli na poniedziałek, 27 na 28 stycznia, około drugiej w nocy,
zostałem obudzony przez głos, który trzykrotnie mnie wzywał. I jak już
się wybudziłem, to ujrzałem na suficie obraz o długości koło metra i
szerokości ponad pół metra. Został mi pokazany jakby film z wypadku od
momentu, kiedy samolot nawiązał kontakt z wieżą. Pilot mówił wtedy, że
nie widzi dobrze lotniska. I dostał z wieży odpowiedź, że doświetlą
lotnisko, więc że można robić drugie podejście do lądowania.
Ostatnie udane lądowanie samolotu CASA
/ Zdjęcie: gazeta.pl
W trakcie tego
chciałem obudzić żonę i dzieci, żeby im to pokazać, żeby oni to też
widzieli, ale ten głos, który słyszałem, powiedział mi, że oni nie
będą tego widzieć ani słyszeć. Więc zrezygnowałem z tego zamiaru i
oglądałem to do końca sam.
Samolot zatoczył koło wokół lotniska, aby wykonać drugie podejście od
strony południowo-wschodniej w kierunku lotniska. Pilot nie wiedział o
tym, że wysokościomierz błędnie podawał wysokość samolotu i po prostu
rozpoczął ponownie manewr podejścia do lądowania. Był wtedy ustawiony
niesymetrycznie do osi pasa startowego; jakby lewą stroną, lewym
skrzydłem do pasa, względem którego powinien być dziobem na wprost.
Czyli nie podchodził prosto, tak?
Tak, bo pilot sądził, że jest na wystarczającej wysokości, że zdąży
jeszcze wyprostować samolot. Ale nie zdążył, bo po prostu nie
wiedział, że jest już tak nisko nad ziemią. I zahaczył o nasyp
kolejowy i spadł na las, na te drzewa. Ja to w szczegółach widziałem,
jak zahaczył kołami o nasyp, bo już koła miał wysunięte, i te koła się
urwały. I samolot zaczął się od dołu jakby otwierać, rozpadać. I
piloci z fotelami wypadali a samolot wciągał ich pod spód,
jednocześnie ich przygniatał i rozciągał... No, to była masakra...
Słyszałem wtedy dwa rodzaje głosów, okrzyków, które piloci i
pasażerowie wydobyli z siebie: "Boże, rozpadamy się" i "Boże, ratuj".
I potem był hałas, trzask i po kilku ułamkach sekund samolot się
rozbił. I dopiero wtedy wybuchł pożar. To nie to, że on już się w
powietrzu zapalił. Dopiero, jak uderzył o ziemię, to po kilku ułamkach
sekund powstał pożar. No i ten obraz był mi pokazywany do momentu,
kiedy zaczęły jechać samochody ze służb. Widziałem po prostu światła
nadjeżdżające od strony lotniska, ale nie widziałem, czy to były wozy
techniczne, czy straż pożarna, tylko widziałem sygnały pulsujące na
niebiesko i czerwono.
Podczas tamtej rozmowy wspominał pan o szczegółach, które trudno
byłoby panu uzyskać inną drogą, niż widząc całą tę sytuację niejako na
własne oczy. Czy może pan o tym opowiedzieć?
Od momentu nawiązania kontaktu pilota z wieżą miałem ten obraz
pokazywany z lewej strony od skrzydła a ten obraz był jakiś taki,
jakby trochę widziany nocą przez noktowizor. Ale noktowizor pokazuje
tło tak jakby na zielono, a tutaj tło było pokazywane w
niebiesko-błękitnym kolorze. I, co ciekawe, światło z tego ekranu na
suficie, na którym obraz się wyświetlał, nie oświetlało mieszkania.
Czyli był to tylko obraz, który nie zachowywał się tak, jak ekran
telewizora, że świeci na cały pokój. Tak, że nie wiem, w jaki sposób
to było mi pokazywane.
Ja to wszystko widziałem z lewej strony. Widziałem m.in. siedzących
pilotów i pasażerów. Ale kto z kim, to dokładnie nie wiem, bo nie
znałem tych panów, tylko wiem w jakiej części samolotu siedzieli.
Pierwsze dwa miejsca były wolne, po prawej stronie i po lewej, potem
cztery czwórki były zasiedlone po prawej i cztery czwórki po lewej
stronie. I oni tak siedzieli pośrodku tego samolotu, żeby go równo
wyważyć czy coś takiego, nie wiem. W każdym bądź razie pierwsze dwa
fotele były wolne i z tyłu też były wolne, chyba po cztery z każdej
strony.
A w kabinie pilotów... Prowadził pilot z lewej strony, a ten z prawej
jak gdyby mu tylko asystował. Ale nie trzymał za stery, tylko ten z
lewej trzymał. Następnie dwóch panów, chyba od nawigacji, czy obsługi
technicznej, siedziało za pilotami. Jeden po lewej i jeden po prawej.
W tym przekazie widziałem też, że padał deszcz, bo chodziły
wycieraczki od samolotu i widoczność była, można powiedzieć, taka na
50%. Tak, że ja, chociaż nie jestem pilotem, tylko kierowcą, to przy
takiej widoczności nie podchodziłbym do lądowania, tak jak oni za
pierwszym razem mieli podchodzić. No bo ten pas był mało widoczny,
dlatego oni zgłosili do wieży, żeby go doświetlić. I oni doświetlili,
i później już był ten pas widoczny na tyle, że mogli podchodzić do
lądowania. Ale że wskaźniki błędnie wskazywały wysokość, to doszło do
tej tragedii, do której nie powinno dojść.
Lech Chaciński i
Zbigniew Kalisiak / Zdjęcie: TV Gawex
Mówił pan też, że
podzielił się pan tą informacją ze służbami wojskowymi.
Tak, ale pierwszą informację to przekazałem rano żonie. Druga
informacja, to zadzwoniłem do Zbyszka Kalisiaka, też w poniedziałek.
Później jadąc do pracy opowiedziałem mu to w szczegółach i Zbyszek
powiedział, że to ciekawa i poważna sprawa. We wtorek była u mnie
córka i z nią też na ten temat rozmawiałem. A córka, jak jeszcze
pracowała w WKU w Szczecinku, to niektórych tych panów pilotów znała.
I podpowiedziała mi w ten sposób, że powinienem to gdzieś zgłosić:
albo do WKU, albo na policję, albo do żandarmerii. Bo skoro otrzymałem
tak ważny przekaz, to nie powinienem tego tłumić w sobie ani ukrywać,
tylko przekazać. I przyjechali z Wałcza panowie oficerowie z
żandarmerii, w czwartek 31 stycznia, i spisali; nie wiem, czy to była
notatka, czy protokół. W każdym bądź razie poprosili mnie o dowód
osobisty i spisali moje dane. Ja jeszcze im narysowałem na kartce, jak
ten samolot spadł i w którym miejscu, narysowałem tory...
Czyli narysował pan cały plan sytuacyjny wypadku?
Tak. Tory, leśną drogę i w tym takim trójkącie spadł ten samolot. Bo
on zahaczył o nasyp, o torowisko. A tutaj z lewej strony jest leśna
droga. Ja tak właśnie widziałem to z góry.
To chyba nie są informacje, które są powszechnie dostępne; mam tu
na myśli potencjalne pytania o wiarygodność pańskiej historii. I
domyślam się, że panowie z żandarmerii prosili o zachowanie tajemnicy,
skoro przedstawił im pan tak szczegółowe dane o wydarzeniu?
Nie, oni mi nic nie powiedzieli, że to jest utajnione, że mam nikomu
tego nie mówić. Nie mieli żadnych zastrzeżeń, że to jest na razie do
wyjaśnienia i mam być cicho… Nic takiego nie było.
A jak oni odnosili się do tego, co pan im przedstawił? No bo
przyzna pan, że to niecodzienna opowieść…
Po prostu przyszli do domu, poprosiłem ich, aby usiedli. I pierwszym
ich pytaniem było, czy ja nie biorę przypadkiem jakichś leków. Pytali
też o to żonę. Powiedziałem im więc, że nie biorę, bo jestem zawodowym
kierowcą. Oni pewnie pytali mnie o to, bo może myśleli, że mam jakieś
przywidzenia po tych lekach czy halucynacje albo coś takiego. W
międzyczasie, jak jeden z nich pisał ten protokół, to dwa razy
wychodził na dwór i kontaktował się z prokuratorem.
A jak podczas tej rozmowy zachowywali się ci oficerowie?
Tylko pytali i notowali. No i byli zdziwieni, że ja mam takie
szczegółowe informacje. Bo nawet się mnie pytali, czy ja byłem na
lotnisku czy w pobliżu lotniska w Mirosławcu. No to powiedziałem, że
nigdy tam nie byłem, że nie znam lotniska i nie znam nawet tego
terenu. A że miałem pokazany ten teren w tym przekazie, to dlatego o
tym wiem. I widziałem te tory, tę leśną drogę i miejsce, gdzie spadł
samolot.
Właśnie, a propos samolotu… Wspominał pan też o tym, że widział tej
nocy jego numer.
Tak, na stateczniku miał numer 0-19.
A jaka była konkluzja tego spotkania z żandarmerią?
Zostawili mi numer telefonu i powiedzieli, że traktują tę sprawę
poważnie, że znają pana Jackowskiego z Człuchowa… Nie mówili, czy mają
z nim jakieś kontakty czy coś takiego, tylko że go znają. I jeden z
nich, ten oficer, powiedział, że miałem wizję. On to mógł tak sobie
określać ze swojego punktu widzenia, ale ja traktuję to jako przekaz.
No i powiedział jeszcze, że jak będę jeszcze coś więcej wiedział na
temat tej katastrofy, to żebym do nich zadzwonił.
Od katastrofy i tego wydarzenia z pańskim udziałem upłynął już
jakiś czas…
Tak, około miesiąca.
Właśnie. Czemu zdecydował się pan jednak na upublicznienie tej
wiadomości i dlaczego tak późno? Bo rozumiem, że są ku temu przyczyny.
Nie zgadzam się po prostu z tym, że całą winę komisja tej katastrofy
chciała przypisać pilotowi. A on absolutnie nie miał w tym winy! Na
100%, na 1000%, na 1500% to nie była jego wina! Mogę to potwierdzić
nawet przed tą komisją, pod przysięgą, że on nie był winien, bo nie
był świadomy tego, że wskaźniki wysokości błędnie pokazują. On nie
widział ziemi, bo było ciemno i padał deszcz i nie miał punktu
odniesienia. W dzień to by nie doszło do tej katastrofy, bo on miał
przecież dwa lądowania lecąc z Warszawy i wszystko się dobrze odbyło a
tutaj po prostu doszło do takiej tragedii.
Jeśli więc chodzi o termin naszej dzisiejszej rozmowy i pańską
zgodę na ujawnienie informacji, które otrzymał pan podczas tego
przekazu, to jest to związane z nieprawidłowościami, jakie – według
pana - podaje się w mediach.
Tak. Media podawały, choć ja osobiście tego nie słyszałem, ale koledzy
w pracy mi mówili: „Słyszałeś, jak mówili, że byli pijani i dlatego
do tej tragedii doszło?”. Przecież to jest absurd, bo nie byli
pijani ani pasażerowie, ani pilot, który prowadził. Nie wiem, dlaczego
chce się przypisać winę ludziom, którzy już nie żyją i nie mogą się z
tego obronić. Bo to będzie ciążyć na rodzinie tego pilota, że
doprowadził do takiej tragedii. I że niby przez to, że był pijany, to
pociągnął za sobą tyle niewinnych osób na śmierć. Nie wiem, komu
zależy na tym, aby nie wyjaśnić tego do końca… Później już osobiście
słyszałem i nawet panu chyba mówiłem przez telefon, jak ostatnio
rozmawialiśmy, że oni tę wypowiedź sprostowali, że ani pasażerowie ani
piloci nie byli pijani. Nie wiem więc, dlaczego bezpodstawnie puszcza
się informacje w mediach a później się je prostuje, i to parę razy; to
jest niewiarygodne. Nie wiem, dlaczego...
A jakie są
pańskie osobiste odczucia, jeśli chodzi o ten przekaz?
Zastanawiam się, dlaczego ja? Czemu i na jakiej podstawie to mnie
zostało znowu przekazane? No nie wiem. Kim ja jestem dla tego… kogoś…
czegoś. Nie rozumiem. Zastanawiam się, czy to ma związek ze spotkaniem
z 2003 roku. Bo jak ten głos słyszałem, to… To znaczy to nie był głos,
który słyszałem uszami, tylko w głowie. Tak, jak wtedy, gdy z tym
kosmitą wtedy nawiązałem taki kontakt telepatyczny. I tak samo było
tutaj.
Czy dało się wyczuć podobieństwo w charakterze obydwu tych głosów?
To jest głos nie do określenia. Nie można powiedzieć czy ten głos był
męski, czy żeński, niski lub wysoki… Ciężko to określić a raczej
niemożliwe. Bo ja wsłuchiwałem się w ten głos i jednocześnie w to, co
miałem przekazywane. I to, co słyszałem, to było wszystko: i słyszałem
pracę tego samolotu, i uderzenie w ziemię, ten huk i rozrywanie się
tego samolotu od spodu, bo od spodu się rozrywał najpierw a później
się rozbijał o drzewa. I tylko ten ogon, ten statecznik tak jakby
ocalał.
Domyślam się, że jest to dość mocne przeżycie, kiedy widzi się coś
takiego.
Właśnie: widzieć i nic nie móc zrobić, bo to już się wydarzyło a ja
tak to przeżyłem, jakbym był w trakcie tej katastrofy. No i choć
widziałem, to nie mogłem nic zrobić.
* * * * *
Opinie ekspertów z
procesu dochodzenia mającego na celu wyjaśnienie przyczyn wypadku w
Mirosławcu były i są nadal bardzo różne... i po kolei dementowane.
Oznacza to, że źródło tej tragedii wciąż pozostaje poza zasięgiem
analiz. Dlaczego? Trudno powiedzieć. Mnogość różnych wypowiedzi wielu
osób każe przypuszczać, że pomimo najnowszych pogłosek, jakoby winę
ponosił pilot, rozwiązanie tej zagadki nadal jest nieznane.
Przeżycie pana Chacińskiego jest z pewnością nietypowe i zdaję sobie
sprawę, że tak, jak w przypadku innych, trudnych do wyjaśnienia,
fenomenów, tak i tutaj zdania mogą być podzielone. Przestrzegam jednak
przed kategoryzowaniem sprawy na zasadzie „wierzę – nie wierzę”.
Podchodzenie do czegokolwiek w taki właśnie sposób świadczy tylko i
wyłącznie o niewiedzy osoby wypowiadającej takie słowa. I wcale nie
zamierzam bronić tutaj pana Lecha, choć znam go już jakiś czas i
miałem okazję rozmawiać z nim wielokrotnie. Na temat spotkania z 2003
roku wręcz męczyłem go telefonicznie i to dość często, kiedy wspólnie
z Nancy Talbott przygotowywaliśmy raport o słynnym już jego kontakcie
z humanoidami. Prosiłem go wtedy o bardzo szczegółowe wyjaśnienia
dotyczące różnych elementów tej historii a pan Lech cierpliwie
odpowiadał na wszystkie moje pytania relacjonując tę historię po raz
n-ty. I nie przypominam sobie sytuacji, kiedy zacząłbym snuć
podejrzenia o manipulację czy jakiekolwiek naciąganie. Nie mam więc
powodów, aby powątpiewać w prawdziwość słów pana Chacińskiego. Mogę
więc śmiało zapytać: „Kto powie, że tak naprawdę nie było?”.
Zdrowy rozsądek każe wstrzymać się od twierdzącej odpowiedzi na to
pytanie.
I aby sens tego wydarzenia mógł zostać odebrany poprawnie, to należy
pamiętać o jednej, podstawowej rzeczy. Otóż cokolwiek dzieje się w
naszym życiu, czy są to sprawy dla nas znajome i przewidywalne, czy
też sytuacje absolutnie niezwyczajne, jak wyżej opisana - nic nie
wydarza się po to, aby się wydarzać; aby ktoś mógł w to wierzyć lub
nie, wyśmiewać czy akceptować i zabawiać się w taki sposób. Rzeczy
dzieją się w jakimś konkretnym celu. I jeśli cel takowy możemy i
potrafimy dostrzec, to będziemy mogli z takich informacji zrobić
właściwy użytek. Jeśli natomiast nie umiemy obserwować swojego życia i
okoliczności, jakie nas spotykają, to prawdopodobnie nawet najlepsza
dla nas sytuacja nie będzie przez nas odczytana.
Moim zdaniem najważniejszym teraz krokiem jest sprawdzenie informacji,
jakie oficerowie spisali podczas wizyty w domu pana Chacińskiego.
Przecież podane zostały szczegóły, których nie można było zdobyć w
inny sposób a wiedza ta zaskoczyła spisujących tę relację. Taka
informacja powinna być więc potraktowana wyjątkowo poważnie przez
komisję dochodzeniową. W końcu pan Chaciński jest prawdopodobnie
jedyną żywą osobą, która widziała z bliska całą katastrofę. A jak
odnieśli się do niej oficerowie spisujący relację – tak naprawdę nie
wiadomo. Uważam jednak, że w sprawie takiej rangi nie można odrzucać
żadnej ewentualności, która mogłaby wnieść jakiekolwiek światło. Czy
informacje przekazane przez pana Lecha mają wartość faktologiczną? To
specjaliści mogą przecież sprawdzić w oparciu o zdobyte informacje.
Nie wolno odrzucać ich tylko dlatego, że była to „wizja” a nie
wypowiedź specjalisty.
Być może była to jedna z tzw. "przypadkowych sytuacji", które nagle, w
pewnym momencie, mogą okazać się właściwym tropem. Jak jednak
przypadki bywają traktowane - o tym można przeczytać m.in.
tutaj.
Dobrze byłoby, przez wzgląd na szacunek dla rodzin ofiar i pamięć
samym poległym, aby komisja solidnie przyłożyła się do pracy i
uwzględniła wszystkie okoliczności mogące przybliżyć ją do rozwiązania
tej zagadki. Bo posługiwanie się hasłami typu „tragiczny zbieg
okoliczności”, jak określił to minister Klich, nie wnosi do sprawy
nic sensownego.
Zdjęcia:
www.gazeta.pl
TV Gawex - Szczecinek
|