|
Derwisze w Szczecinie
Less Hoduń
800-letnia tradycja derwiszy, założona
w XI w. przez tureckiego myśliciela, filozofa i poetę Mevlanę Rumi,
zawitała 12 listopada 2006 do
Szczecina w postaci światowe sławy i klasy zespołu MEKDER. To
grupa prezentująca dziedzictwo sufistycznej kultury i sztuki przedstawiająca
mistyczne widowisko opisujące cykl życia i śmierci. Spektakl będący przede wszystkim formą,
do której nie jesteśmy przyzwyczajeni (jako mieszkańcy innej, niby
bardziej cywilizowanej części
globu i odmiennego spojrzenia na świat i życie) składa się z dwóch
zasadniczych części: muzyczno-wokalnej (przygotowanie) i tanecznej
(część właściwa) i jest energetycznym błogosławieństwem dla miejsca, w
którym się odbywa oraz widzów, którzy w nim uczestniczą.
Na wstępie 10-osobowy męski zespół
wokalno-instrumentalny zaprezentował epickie suity, których niezwykły,
wschodni klimat od pierwszych minut przygotowywał widza do drugiej części
występu. Już pierwsze dźwięki pierwszego utworu łagodną falą zostały
wchłonięte przez umysł i rozeszły się delikatnie po całym ciele i
uruchomiły wyobraźnię. Niezwykłe, jak muzyka mogła zabrzmieć w taki
sposób i oddziaływać z taką siłą. Od razu zamknąłem oczy, aby
delektować się falą dźwięków będących, zdałoby się, częścią mnie. W takiej
subtelnej, lecz swoiście transowej atmosferze upłynęło pierwszych 45 minut. Dobiegające ze
sceny tony przywoływały wyraźne obrazy zachodzącego
słońca, karawan w upale przemierzających piaski pustyni i obleganych
przez modlących się wiernych meczetów, z minaretów których dochodziły
śpiewy muezzinów. Zespół zdawał się być jakoś obok tej
muzyki, bo trudno było zaakceptować fakt, że dźwięki te wydobywały się
tylko i wyłącznie dzięki sprawnym palcom muzyków i to wyłącznie z
tradycyjnych instrumentów, jakich używano już kilkaset lat wcześniej.
Żadnych syntezatorów, żadnych sampli i techniki (oprócz nagłośnienia i
świateł,
oczywiście), tylko czyste, naturalne brzmienie. I spokój, który tak
wspaniale umościł się w duszy dając nam chwile do naładowania
akumulatorów.
Czasem zerkałem z zainteresowaniem na
jednego z ochroniarzy, który również zamykał na chwilę oczy oddając
się krótkim kontemplacjom pod wpływem docierającej ze sceny muzyki. To
było niezwykle sympatyczne.
Zaraz potem rozpoczęła się druga część
spektaklu, która celebrowana była przez mistrza ceremonii wspomaganego
przez młodszego adepta. Oprócz nich na scenę weszło jeszcze pięciu
mężczyzn - tancerzy. Wszyscy ubrani w ciemne szaty, dostojnie
poruszali się po scenie. Po inicjującej recytacji poezji nastąpiło
zrzucenie czarnych szat przez tancerzy (co było symbolem uwolnienia
duchowego) i po pokłonach w stronę mistrza ceremonii (co miało miejsce
później jeszcze kilkakrotnie) rozpoczął się ów taniec - sema.
Ręce uniesione ku górze i białe, długie szaty dawały anielskie wręcz
wrażenie. Symbolika uniesionych rąk wyrażała dwie rzeczy: prawa ręka z
dłonią skierowaną ku górze to zwrócenie uwagi na niebo, natomiast lewa
dłoń zwrócona ku dołowi to symbol Ziemi i miejsca człowieka. Ten
specyficzny rodzaj tańca, który ponoć pozwala zupełnie oderwać się od
rzeczywistości, polegający na ciągłym wirowaniu, wprawiał w zdumienie.
10, 3, 10 i 7 minut - to cztery bloki
czasowe, w których tancerze nieprzerwanie wirowali z zamkniętymi
oczami obracając się w swoistym transie z szybkością czasem większą,
niż jeden obrót na sekundę. Kiedy kończył się czas - przerywali
taniec, otwierali oczy i spokojnie przechodzili do następnej części
sztuki, aby po ok. minucie ponownie zacząć się obracać. Nie było śladu
zawahania czy niestabilności w sposobie poruszania się. Spokój na
twarzach, pewność i skupienie.
Taniec autentycznych(!) Derwiszy z
grupy MEKDER (a nie artystów derwiszy) był uzupełnieniem i częścią
kulminacyjną spektaklu, który opisywał życie człowieka, jego związek z
duchowością i wyrażał szacunek dla świata. Sposób, w jaki tańczono,
przedstawiał ideę mikro- i makrokosmosu, który wiruje począwszy od
atomów a na planetach i systemach kończąc. Ciekawostką był także
specyficzny rodzaj fali, która tworzyła się podczas tańca.
Obserwowałem za każdym razem jednego z tancerzy, u którego było to
najlepiej widoczne: podczas wirowania fala utworzona z jego szaty
obracała się ok. 4 razy wolniej, niż on. Oczywiście miało to miejsce u
każdego z tancerzy, jednak w tym jednym, konkretnym przypadku widać to
było nalepiej.
Wieść niesie, że Derwisze nakłuwają i
przecinają swe ciało, a rany błyskawicznie się goją. Mówi się, że
jedzą płonące węgle i liżą rozpalone żelazo, a nic im złego się nie
dzieje. Nie traktujmy tego w kategoriach "ale numer!", lecz jako pokaz
możliwości człowieka. To nic innego, jak prezentacja, że odpowiednie
przygotowanie mentalne pozwala nam zapanować zupełnie nad materią. Czy
ktoś zdaje sobie sprawę z tego, co to oznacza? Oznacza to, że nie ma
słowa "niemożliwe", bo to, o czym mocno marzymy spełni się z nawiązką.
To nic innego, jak możliwość dokładnego zaplanowania swojego życia w
taki sposób, jakiego oczekujemy.
Kiedy przypominam sobie teraz różne
sytuacje z mojego życia, to zdaję sobie sprawę, że zdarzało mi się
wyrażać życzenia, które wypowiadane były co prawda w towarzystwie
dużego impulsu emocjonalnego, jednak (jak mi się wtedy zdawało) miały
charakter ulotnych marzeń. Wiele z nich spełniło się zmieniając moje
życie w sposób, jakiego bym nie przewidział. Chciałem np. kiedyś
poznać pewną ważną dla mnie osobę, co wydawało mi się niemożliwe;
okazało się jednak, że w jakiś czas po wyrażeniu życzenia otrzymałem
od tej osoby zaproszenie na spotkanie (do niej do domu!) z adnotacją,
że koniecznie chce się ona ze mną spotkać. Usłyszałem wiele osobistych
informacji, którymi ten ktoś chciał się ze mną podzielić, a które
miałem zachować wyłącznie dla siebie.
Nigdy wcześniej nie przypuszczałbym, że
do czegoś takiego może dojść. A było to tylko jedno z wielu zdarzeń,
których doświadczałem i nadal doświadczam w moim życiu. Z tą drobną
różnicą, że teraz kreuję swoje marzenia świadomie i uczestniczę w ich
realizacji obserwując ich powstawanie. To wielka frajda móc robić to
coraz lepiej i skuteczniej; a przecież trening czyni mistrza, prawda?
A wracając do tematu...
Spotkałem się z wypowiedziami typu
"nuda", "tam nie było nic ciekawego", "muszą mi zwrócić pieniądze",
itd. Szkoda, że dla niektórych najważniejsze są chrupki przed
telewizorem, intrygi i fast-foody. Skoro już ktoś zdecydował się pójść
na taki spektakl, to mógł wcześniej zapoznać się z informacją na ten
temat, ponieważ to przedstawienie nie służy zabawianiu gawiedzi i
mamieniu błyskotkami lub pokazywaniu "czego ja tu nie potrafię". To
przeżycie odbywające się wewnątrz każdego z nas. To sięgnięcie w głąb
duszy i próba porozumienia się z nią. To kształtowanie swojej
wrażliwości (nie mylić z ckliwością!). Wrażliwość to przecież
umiejętność patrzenia i dostrzegania subtelnych przekazów nie tylko w
takim tańcu czy spektaklu, ale na codzień obecnych tuż koło nas. Osoba
wrażliwa posiada umiejętność uczestniczenia w życiu poprzez rozumienie
go i umiejętne posługiwanie się nim. I to niezależnie od miejsca i
czasu, w jakim się znajdzie. Ten kto takiej wrażliwości nie posiada
będzie szedł przez życie krzycząc, narzekając i wynosząc się ponad
wszystko. Bo to jest dla niego jedyna forma zakomunikowania światu o
swojej obecności.
Rok 2007 został ogłoszony przez UNESCO
Rokiem Mevlany Rumi. Polecam, i to nie tylko z tej okazji, zapoznanie się z ideologią sufizmu, poezją Mevlany i
skonstatowania, na ile jest to wiedza mogąca wzbogacić nasz stosunek
do życia i światopogląd w naszej drodze do doskonałości.
Foto:
1, 3: VISLAV
http://my.opera.com/Vislaff/albums/show.dml?id=161119
2, 4: http://www.mekder.org |