Ukryta Rzeczywistość - logo
  Czego nie wiemy trzeba nam właśnie, a to co wiemy na nic się zda / Goethe
start - strona główna o idei aktualności misja działania kontakt galeria download polecam Wersja polska English Deutsche
 
  Ukryta Rzeczywistość > artykuły  
Sympozjum
Eksperymenty
Współpraca
Audycje RTV
Publikacje
Wizyty
Akcje
Artykuły

zapraszamy na forum

 

Współpracują z UR:

Experimentarium

Fundacja NAUTILUS

hi.Color


Poleć stronę





Napisz do nas!
Napisz!

Startuj z Ukrytą!
Startuj
z Ukrytą!


Zgłoś pomysł!
Zgłoś
pomysł!

Artykuły
Powrót

Pozwól nam wejść!
Less Hoduń

Jak się okazuje - fenomen czarnookich to więcej, niż dwa przypadki, które ktoś mógł sobie wymyślić. Jednakowoż wydarzają się one jak na razie USA. Czy to oznacza, że tam ludzie podatni są na psychozę o wiele bardziej i konfabulowanie przychodzi im o wiele łatwiej?

Można byłoby tak pomyśleć, lecz nie jest to do końca prawdą. Dlaczego?

Otóż miałem ostatnio okazję rozmawiać z pewną osobą w naszym kraju, która twierdzi, że miała chwilową styczność z takim osobnikiem. Jest to osoba znana mi od szeregu lat, trudno więc podejrzewać kogoś, kogo się zna i darzy zaufaniem, o kłamstwo. Okazało się, że aura towarzysząca temu chwilowemu spotkania również podszyta była niepewnością i złym samopoczuciem.

Może się skończyć tylko na chwilowym strachu, jeśli zachowa się pewne środki ostrożności. Przekonał się o tym Brian Bethel, mieszkaniec Abilene w USA, który miał wątpliwą przyjemność rozmawiać z dwójką osobników o czarnych, jak noc oczach.

Brian, który jest dziennikarzem, zdaje się być właściwą osobą, aby zweryfikować na ile jego przeżycie jest wytworem fantazji, a na ile może być uważane za autentyczne przeżycie. Fach dziennikarski zakłada przecież drążenie tematu i jak najbardziej obiektywna jego ocena. Jak często przedstawiciele tego zawodu zarzucają autorom takich relacji, jak ta poniżej, próbę oszustwa medialnego - nie muszę chyba nikomu tłumaczyć. Jest to w zasadzie chyba jedna z podstawowych reakcji, z jaką ze strony dziennikarza można się spotkać. Sam przyznam, że w rozmowie z pewnym dziennikarzem, którego zapraszałem na Sympozjum usłyszałem najpierw czy organizuję jakąś sektę, a zaraz potem (kiedy odpowiedziałem "nie") padło pytanie, czy za tym nie stoi loża masońska.

Ja również mam doświadczenie dziennikarskie i wiem, że ostrożne podejście do tematu pozwala uniknąć wielu nieporozumień. Jednak należy pozostawać otwartym na to, co się słyszy, bo to, o czym nie słyszeliśmy nie znaczy, że nie istnieje.

Oto opowieść Briana:

Nie wiem naprawdę, jaki tytuł powinienem nadać tej historii, gdybym zamierzał ją opublikować. „Brian kontra Złe, Czarnookie, Prawdopodobnie Wampiryczne lub Demoniczne Ale W Końcu Nie Krwawe Zwyczajne Dzieci” nie do końca oddaje kontekst historii, ale w zasadzie jest całkiem pasującym tytułem.

Tak, jak dzieje się to w wielu przypadkach – zaczęło się zupełnie niewinnie.

Wyszedłem około wpół do dziesiątej wieczorem. Z mojego mieszkania (mieszkam w Abilene, które liczy sobie ok. 110 tys. mieszkańców) jest jakiś kwadrans do śródmieścia. Tuż przy dawnym Camalott Communications jest kino za 1,5 dolara. W tym akurat czasie prezentowany był tam majstersztyk współczesnego kina - film Mortal Kombat. Przejechałem obok kina drogą prowadzącą prosto do centrum i wcisnąłem się na wolne miejsce na parkingu. Korzystając z poświaty neonów zacząłem wypełniać bilet postojowy, kiedy usłyszałem pukanie dochodzące od mojej strony. Spojrzałem przez szybę i zobaczyłem dwójkę dzieciaków stojących na ulicy i patrzących na mnie.

Byli to chłopcy. Obaj wyglądali tak, że doprawdy trudno było określić ich wiek, jednak moje pierwsze wrażenie było takie, że mogli mieć pomiędzy 10 a 14 lat. Chłopiec, którego nazwę Nr 1, był tym, który ze mną rozmawiał. Chłopiec Nr 2 nie mówił nic przez cały czas trwania naszej rozmowy; a właściwie nie używał słów.

Chłopiec Nr 1 był nieznacznie wyższy od swojego towarzysza. Ubrany był w pulower, koszulkę z kapturem z szarym, kraciastym wzorem i dżinsy, ale nie widziałem jego butów. Miał oliwkową skórę i kręcone, średniej długości brązowe włosy. Roztaczał wokół siebie aurę spokoju i zaufania.

Chłopiec Nr 2 miał bladą cerę ze śladami piegów na twarzy. Pierwszą jego charakterystyczną cechą, jaka rzuciła mi się w oczy, było to, że nerwowo rozglądał się wokół. Ubrany był bardzo podobnie do chłopca Nr 1, ale jego pulower miał kolor jasnozielony. Włosy natomiast były bladopomarańczowe.

Nie wyglądali na spokrewnionych; w każdym bądź razie nie bezpośrednio.

„Super” pomyślałem sobie. „Chcą mnie obskoczyć z kasy”. I nagle poczułem, że powietrze się zmieniło.

Siedząc w ciągle uruchomionym aucie i próbując wypełnić bilet poczułem nagły przypływ paniki na widok tych chłopców. I poczułem się strasznie zmieszany nagłym wrażeniem przygniatającego mnie nieziemskiego strachu. Rozmówca uśmiechnął się i ten gest w niewysłowiony sposób zmroził mi krew w żyłach. W całej tej sytuacji było coś nie tak. I choć czułem to instynktownie, to jednak nie wiedziałem jeszcze, co to takiego może być.

Bardzo wolno opuściłem szybę i zapytałem:

-Tak?

Rozmówca znowu się uśmiechnął, tym razem szerzej, ukazując niesamowicie białe zęby.

- Mamy problem, proszę pana – powiedział. Jego głos był co prawda głosem młodego człowieka, ale ta jego specyficzna dykcja… - Widzi pan, chcielibyśmy zobaczyć film, ale zapomnieliśmy pieniędzy – kontynuował chłopiec. – Musimy udać się po nie do domu. Czy pomoże nam pan w tym?

OK. Dziennikarze rozmawiają z ludźmi, w tym także z dzieciakami. Spotykałem wiele z nich i rozmawiałem z nimi. I zazwyczaj taka rozmowa przebiega mniej więcej tak:

- Eee… proszę, proszę pana, czy mogę zobaczyć ten aparat? Ja… ja go nie zepsuję ani nic z tych rzeczy. Obiecuję. Mój tata ma aparat i czasem pozwala mi go potrzymać. I wie pan, ja zrobiłem kiedyś zdjęcie mojego psa, ale nie wyszło za dobrze, bo akurat trzymałem palec nie w tym miejscu… - i tak dalej. Kiedy dodamy do tego specyficzne przebieranie nogami i kołysanie ciałem – mamy gotowy obraz dziecka rozmawiającego z nieznajomym. W skrócie: przeważnie zachowują względnie skruszoną postawę. Ludzie zasadniczo uczą dzieci, kiedy można rozmwiać z dorosłymi; czasami, z różnych przyczyn, dzieciaki bywają kłopotliwe, ale ogólnie są grzeczne.

Ten dzieciak w żaden sposób nie pasował mi do tego wzoru. Jego sposób mówienia był dość nietypowy a przy okazji nie widziałem w jego zachowaniu strachu. Zwracał się do mnie tak, jakby kwestia mojej pomocy była już z góry przesądzona. Kiedy się tak szczerzył wyglądało to tak, jakby próbował powiedzieć:

„- Wiem coś… ale to ci się nie spodoba. A jedynym wyjściem, żeby się przekonać co to takiego, jest zrobić dokładnie to, co każę.”

- Ech, więc… - to było najlepsze, co mogłem w tej chwili rzec.

I w tej chwili zaczęło się robić dziwnie.

Chłopiec nr 2 spojrzał na mojego rozmówcę w pewien sposób zszokowany, ale nie tyle zachowaniem kompana, lecz dlatego, że nie otworzyłem natychmiast drzwi. I przypatrywał mi się nerwowo. Rozmówca zdawał się także zmieszany przebiegiem sytuacji. Ja natomiast starałem się analizować, co z nimi jest nie tak.

- To jak będzie, proszę pana? – powiedział chłopiec nr 1 w niezwykle łagodny sposób. Sprzedawcy samochodów mogliby się sporo nauczyć od tego chłopaka. – Chcemy dostać się tylko do naszego domu. Jesteśmy tylko dwoma małymi chłopcami.

To mnie poważnie wystraszyło. Było coś w jego dykcji i sposobie mówienia, co uruchomiło mi w głowie dzwonek alarmowy. Mój umysł ciągle pracował nad pytaniem „Co jest takiego z tymi dwoma figurantami?”

- Ech, uhm… - tyle mogłem rzec. Poczułem, jak palce wbijają się coraz mocniej w kierownicę. – Jaki film chcecie zobaczyć? – zapytałem w końcu.

- Mortal Kombat, oczywiście – odrzekł chłopiec nr 1. Jego cichy kompan stojący kilka kroków z tyłu kiwnął twierdząco głową.

- Ach tak? – odparłem. Zerknąłem szybko na szyld i zaraz potem na zegarek w aucie. Film leciał już dobrą godzinę i był to ostatni seans w tym dniu.

Chłopiec nr 2 miał coraz bardziej nerwowy wzrok. Myślę, że wnioskując z moich spojrzeń, wiedział, iż zacząłem coś podejrzewać.

- Proszę pana, proszę pozwolić nam wsiąść. A nie możemy tego zrobić, dopóki pan się nie zgodzi – powiedział mój rozmówca. – Po prostu wsiądziemy i zanim pan się zorientuje – już nas nie będzie. Musimy dotrzeć do domu naszej matki.

Ku mojemu przerażeniu spostrzegłem nagle, że moja ręka kieruje się w stronę klamki i zamierza otworzyć drzwi. Natychmiast ją zabrałem, może odrobinę zbyt gwałtownie. Ale to pozwoliło mi odwrócić wzrok od tych dzieci. Odwróciłem się rzucając słabe „ech” i nagle moja uwaga zdecydowanie się wyostrzyła, bo oto po raz pierwszy zwróciłem uwagę na jego oczy. Były czarne, jak węgiel! Bez źrenic i tęczówek. Po prostu dwie wpatrzone we mnie czarne kule, w których odbijały się kolorowe światła neonów.

W tym momencie zdradziła mnie moja twarz. Chłopiec nr 2 patrzył teraz na mnie w naprawdę przerażający sposób; to była kombinacja spojrzeń, która mogła oznaczać: „Niemożliwe właśnie się stało” i „Nareszcie się odnaleźliśmy!”

Rozmówca zmienił nagle wyraz twarzy, z której wyzierało teraz coś podobnego do gniewu. Jego oczy błyszczały jasno w półmroku.

- No dalej, proszę pana – powiedział chłopiec. – Nie chcemy pana skrzywdzić. Powinien pan POZWOLIĆ NAM WSIĄŚĆ. Nie mamy broni… - Ten ostatni zwrot wystraszył mnie do żywego jak diabli, gdyż od tej chwili dało się słyszeć, jak bezemocjonalnie powtarza:

- My NIE POTRZEBUJEMY broni.

Rozmówca zauważył moją rękę kierującą się w stronę dźwigni zmiany biegów. Zaraz potem powiedział coś, co było dosadne, przesycone gniewem i sprawiało, że odczułem paniczny strach:

- NIE MOŻEMY WEJŚĆ, DOPÓKI NIE UZYSKAMY TWOJEJ ZGODY. POZWÓL… NAM… WEJŚĆ!

W mgnieniu oka wrzuciłem wsteczny i zacząłem cofać (dzięki Bogu nie było nikogo za mną!). Widziałem ich jeszcze stojących opodal, lecz kiedy po obejrzeniu się podczas cofania znowu rzuciłem na nich okiem okazało się, że… ONI ZNIKNĘLI! Chodnik przy kinie był pusty!

Wystartowałem szybko do domu ogarnięty paniką. Jeśli ktokolwiek wtedy chciałby mnie zatrzymać – uciekłbym bez względu na wszystko a konsekwencjami martwiłbym się później. Piorunem dotarłem do domu i – rozglądając się bacznie wokół siebie (patrzyłem nawet w niebo) – wszedłem szybko do środka.

Co takiego widziałem? Może nic poza dzieciakami patrzącymi na samochody? W każdym bądź razie było to przeżycie z niezłym dreszczykiem. Przyjaciel, z którym rozmawiałem, podpowiedział mi, że może oni byli wampirami, których stare „pozwól nam wejść” miało mnie zniewolić i sprawić, że otworzyłbym drzwi. To i „musimy zobaczyś się z matką” też. Wciąż nie jestem pewien, kim lub czym oni byli, jednak konkluzja, którą można by wysnuć, nie jest zbyt optymistyczna.

Dużo rozmawiałem z Chadem. Jest on wciąż moim najlepszym przyjacielem, najlepszym kumplem od polowań na duchy i w ogóle fajnym gościem. Zadzwoniłem do niego i zwięźle przedstawiłem mu przebieg zdarzenia. Były wówczas u niego dwie jego przyjaciółki obdarzone specyficznymi zdolnościami umysłu, które też zawodowo je wykorzystują. Kiedy opowiadałem mu całą historię opuściłem celowo fragment o czarnych oczach. Jedna z kobiet zatrzymała moją opowieść (rozmawialiśmy na głośnomówiącym) i zapytała:

- Te dzieciaki miały czarne oczy, prawda? – zapytała. – To znaczy: zupełnie czarne?

- Eee, tak – odrzekłem. I na chwilę powróciła tamta sytuacja.

- Hmm… Pewnej nocy w ubiegłym tygodniu śniły mi się dzieci z czarnymi oczami – powiedziała. – Były na zewnątrz mojego domu i czekały, aby dostać się do środka. Było jednak w nich coś nie tak. Dotarło do mnie po chwili, że to były ich oczy.”

Przypomniałem sobie znowu tę sytuację i stwierdziłem, że nie przeżyłem jeszcze czegoś takiego, jak to, kiedy oni chcieli się dostać do mojego samochodu.

- I co zrobiłaś? – zapytałem.

- Pozamykałam drzwi i okna – powiedziała. – Wiedziałam w pewien sposób, że jeśli wejdą do środka – zginę.

Potem przerwała na chwilę.

- I mogli zabić ciebie, gdybyś pozwolił im wsiąść do samochodu.

Co w takim razie widziałem? I czy faktycznie mogłem nie przeżyć tego spotkania, gdybym jednak otworzył drzwi mojego samochodu?

Trudno bezwarunkowo przyjąć historię za rzeczywistą, chociaż trudno też odmówić zasadności całej relacji. Komuś może się wydawać, że pojawiający się motyw Chada, czyli kolegi od polowań na duchy, dyskredytuje Briana i jego kolegę oraz ich wiarygodność. Niektórzy tzw. sceptycy wyśmiewają tego typu wydarzenia oceniając to przez pryzmat kogoś, kto w takie rzeczy wierzy. Pamiętajmy jednak, że istnieje mnóstwo przypadków relacjonowanych przez osoby, które wcześniej z nieznanym nie miały żadnej styczności. Ja też znam takie osoby, które zmieniły swoje podejście na skutek pewnych przeżyć. To może być każdy z Was, dlatego należy zachować otwarty umysł i nie wykluczać z góry tego co się nam przydarza, a co trudno wyjaśnić w kategoriach rzeczywistych, ale próbować to zrozumieć.

Kiedy organizując w 2005 roku ekspozycję "Kontakt - Historia Prawdziwa" w polickim MOKu zaprosiłem na nią także pewną osobę będącą na stanowisku kierowniczym w pewnej instytucji. Wiedziałem, że osoba ta jest dość zasadniczo nastawiona do pewnych kwestii, jednak nie znałem jej stosunku do tematu ekspozycji. Kiedy otrzymałem maila z odpowiedzią znalazłem informację o przeżyciu pewnej obserwacji dotyczącej przelotu obiektu na niebie. Było to dla mnie niezwykłym świadectwem, ponieważ nie podejrzewałbym, że ta właśnie osoba może opowiedzieć mi tego typu historię.

Czy ktoś z Was spotkał się z przypadkami czarnookich w naszym kraju? Czy babcie lub dziadkowie opowiadali Wam historie, które można z tym tematem powiązać?

Czekam na Wasze maile: ukryta@ukryta.eu.

Źródło: http://www.camalott.com

  20.08.2006
start o idei aktualności misja działania kontakt galeria download polecam
Sympozjum eksperymenty współpraca audycje rtv publikacje wizyty akcje
powered by: irko.net
Strona zaprojektowana przez: hi.Color  /  copyrite ® 2006 hi.Color  /  All rites reserved