|
Światło gwiazd
(cz. 1)
Less Hoduń
Przeżycia dotyczące śmierci
klinicznej opowiadane przez wybitnie sławnych i bogatych ludzi są szczególnie interesujące z
punktu widzenia poznawczego. Osoby takie, znane na całym świecie
przeważnie są ludźmi, którzy znają swoją wartość i wiedzą, czego od
życia chcą. Są często elokwentne, atrakcyjne fizycznie, mają bogate
doświadczenie życiowe i wyraźne, zdecydowane poglądy na świat. Pomimo tego zdarza się, że wspominają czasem o tym, że
kiedyś byli martwi po czym zostali przywróceni do życia. Można by
zapytać,
dlaczego takie właśnie, „ustawione” zdałoby się, osoby o tym
wspominają…? Być może przyjdzie komuś do głowy, że mówią tak,
ponieważ są żądni pieniędzy i sławy. Czyżby? Są
przecież niemiłosiernie bogaci i niezwykle sławni. Co więc kieruje
nimi, że niejako narażając swoją pozycję decydują się mówić o tym, co
z pozoru wydaje się nie mieć z naszym materialnym światem nic wspólnego.
Opowiadanie tego typu historii może być
wszak zgubne dla reputacji takich
osób - zauważy ktoś. Przecież powiadając takie historie, powinni być brani
za niepoprawnych żartownisiów lub mających nie wszystko po kolei w
swoich głowach; pomimo ich statusu społecznego. A to dla osób tak sławnych i tak bogatych oznacza
nic innego, jak narażenie się na utratę
fortuny i szacunku. Po co więc świadomie, wiedząc w końcu o ryzyku, przyznają się do takich rzeczy? Uważam,
że jedynym
rozsądnym wyjaśnieniem jest to, że przeżyli coś prawdziwego i bardzo
ważnego z ich punktu widzenia. Coś co niezmiernie ich poruszyło i tym czymś chcą podzielić się z innymi.
Oto niektóre z relacji takich znanych osób, które wyznały światu, że
miały doświadczenia związane ze śmiercią kliniczną.
Jane Seymour
– aktorka znana zwłaszcza z serialu „Dr Quinn” w wieku 36 lat przechodziła ciężki przypadek grypy. Po
otrzymaniu zastrzyku z penicyliny w jej organizmie nastąpiła reakcja
alergiczna, która wprowadziła ją w stan NDE.
Jane wspomina:
„Dosłownie opuściłam moje ciało. Widziałam siebie na łóżku i ludzi
zebranych wokół mnie, którzy próbowali mnie reanimować. Byłam nad
nimi, w rogu pokoju i patrzyłam w dół, jak wbijają mi igły próbując
mnie w ten sposób uratować. Pamiętam, że w mgnieniu oka zobaczyłam
swoje życie przewijające się przed moimi oczami. I nie były to
wręczenia nagród ani nic z tych rzeczy.
Jedyną ważną kwestią w tamtej chwili była potrzeba życia, gdyż
myślałam, co stałoby się z moimi dziećmi, gdyby mnie zabrakło. A nie
chciałam, aby ktokolwiek inny się nimi opiekował. I cały czas myślałam
unosząc się tam: „Nie chcę umierać. Nie chcę zostawiać moich dzieci”.
I tak sobie wtedy pomyślałam: „Boże, jeśli tam jesteś, jeśli naprawdę
istniejesz a ja przetrwam, to już nie wezwę twojego imienia
nadaremno”. Pamiętam lekarza błagającego, abym wróciła, więc jestem
przekonana, że na ok. pół minuty umarłam. Byłam jednak pełna
determinacji i nie chciałam umrzeć."
Zaraz potem aktorka znalazła się na powrót w swoim ciele.
Peter Sellers
– genialny komik, kojarzony zwłaszcza
z serią o Różowej Panterze, znany był ze sposobu, w jaki
angażował się w odgrywane przez siebie aktualnie role; i to nawet poza
planem. Pomiędzy filmami natomiast cierpiał na spore wahania
nastrojów. Zwykł powtarzać, że kiedy poznaje już odgrywaną postać na wylot
– nie wie kim sam naprawdę jest.
Ten błyskotliwy aktor także miał
przeżycie związane z NDE. Otóż podczas kręcenia w Hollywood jego ostatniego głośnego filmu “Being there”, siedząc na tylnym siedzeniu limuzyny, opowiedział Shirley
MacLaine o swoim doświadczeniu, będąc przekonanym, że nie zwróci ona
specjalnej uwagi na jego dziwactwo. Shirley jednak zapamiętała tę
rozmowę i zrelacjonowała ją w swojej książce „Out on a Limb”.
W 1964
roku, w trakcie pierwszego z nagłych ataków serca, jego serce
zatrzymało się a on sam był w stanie klinicznej śmierci. Miał wówczas
doświadczenie opuszczenia ciała i widział jasne, pełne miłości
światło:
„Poczułem, jak opuszczam moje fizyczne ciało i unosząc się ponad moją
fizyczną formą widziałem, jak odtransportowują mnie do szpitala.
Podążyłem za nim… I nie byłem wcale tym przerażony, bo czułem się
świetnie; to moje ciało miało kłopoty.”
Lekarz widząc, że aktor jest martwy, masował jego serce jeszcze
energiczniej, gdy tymczasem:
„Rozejrzałem się wokół i zobaczyłem nade mną niesamowicie piękne i
jaskrawe, białe światło pełne miłości. Zapragnąłem z całych swoich sił
być w tym świetle. Nigdy niczego bardziej nie pragnąłem. Czułem, że
jest tam prawdziwa miłość. Ona biła z tego światła, którym byłem
zachwycony. To była życzliwość i miłość i pamiętam, jak pomyślałem „To
musi być Bóg.”
Pływając poza ciałem próbował zbliżyć się jak najbardziej do światła,
ale bez większych efektów:
„Ujrzałem później rękę wysuwającą się ze światła. Próbowałem dotknąć
jej, uchwycić się jakoś a wtedy ona mnie tam wciągnęła.”
W tym właśnie momencie jego serce znowu zaczęło bić a pochodzący od ręki
głos odezwał się nagle:
„Jeszcze nie czas. Wróć i dokończ. Jeszcze nie czas.”
Kiedy ręka się cofnęła - poczuł, jak wraca w dół, do swojego ciała,
budząc się z ogromnym rozczarowaniem.
Można w tym momencie domyślić się, jak wielkie wrażenie przeżycie
to wywarło na aktorze. Otóż jego oficjalny biograf twierdzi, iż stało
się ono najważniejszym doświadczeniem życia Sellersa a sam aktor o
śmierci powiedział, że już się jej nie obawia. Zarówno towarzysko, jak
i rodzinnie, stał się osobą bardziej uduchowioną i refleksyjną niż
kiedykolwiek.
Żona Sellersa, Britt Ekland, stwierdziła wyraźną zmianę swojego męża,
który będąc kiedyś niespokojnym i nerwowym człowiekiem – teraz stał
się niezwykle cichy. Opowiadała, jak siedząc długie chwile nieruchomo,
z myślami błądzącymi gdzieś daleko, potrafił bez słowa wpatrywać się w
nią.
Parę lat przed doświadczeniem z NDE, w roku 1963, aktor grał rolę
Wielebnego Johna Smalwooda w „Heavens Above!” i wówczas bardzo
zainteresował się chrześcijaństwem (choć był z pochodzenia Żydem). W
tym czasie, mając jeszcze w pamięci śmierć ojca (1962), Sellers
przeprowadzał długie, poważne dyskusje o znaczeniu życia z Johnem
Hesterem, mieszkającym w sąsiedztwie wikarym. Po doświadczeniu z pogranicza śmierci zatopił
się w poszukiwaniu duchowej prawdy kontynuując niejako swoje dyskusje
z wielebnym Hesterem i zbliżył się z Kościołem.
W późniejszych latach
aktor praktykował także jogę:
„Joga dała mi spokój, jaki wcześniej wydawał
się niemożliwy” – mawiał.
To doświadczenie z pogranicza
śmierci wzmocniło przekonanie Sellersa, że jego dusza, reinkarnowała na przestrzeni wcieleń. Ale
w tym akurat wcieleniu, jakoś w końcu się zagubiła. Nie wiedział kim jest i
po co pojawił się na tym świecie. Jak wyjaśniał Shirley MacLaine:
„Wiem, że żyłem już wiele razy przedtem … to doświadczenie uzmysłowiło
mi to, gdyż w obecnym życiu czułem co takiego oznaczało dla mojej
duszy bycie poza moim ciałem. Ale zawsze od kiedy wróciłem, nie
wiedziałem co i dlaczego mógłbym tu robić i po co tak naprawdę
wróciłem.”
Zainteresowanie duchowością dało aktorowi odrobinę spokoju, jednak nie
wyciszyło go zupełnie. W 1977 roku zorientował
się, że joga nie była w stanie zatrzymać choroby jego serca:
„I co takiego w sumie mi ona dała? Stosowałem się do instrukcji,
regularnie się modliłem i robiłem to wszystko, co powinno prowadzić do
pokoju, duchowej równowagi i szczęścia a wygląda na to, że poczułem
się po tym zdecydowanie gorzej.” - skarżył się zagubiony
Sellers.
Przeżycie NDE Sellersa obudziło w aktorze potrzebę zgłębiania duchowej
strony życia, jednak nie zapoczątkowało to większych i trwałych
przemian jego mentalnych obyczajów i poglądów na życie. Błyskotliwy
aktor wciąż czuł się zagubiony. Ostatni zawał serca, tym razem
bezpowrotnie, przeniósł go do światła.
Liz Taylor
– tej osoby oczywiście
przedstawiać nie trzeba. Słynna brytyjska aktorka
opowiadała o swoim doświadczeniu „śmierci”, kiedy podczas
przeprowadzanej na niej operacji przemieszczała się przez tunel w kierunku
cudownego białego światła.
Podczas rozmowy z Larrym Kingiem w jego
talk-show „Larry King Live” w CNN, relacjonowała swoją „pięciominutową
śmierć” na stole operacyjnym.
Liz opowiadała, że będąc w stanie klinicznej śmierci, spotkała jednego
z jej nieżyjących mężów, Michaela Todda, z którym łączyła ją wielka
miłość. Mówiła, że chciała zostać tam z nim, ale Michael powiedział
jej, że przed nią jest jeszcze życie i praca do zrobienia i zaraz
potem, jak mówiła:
„wepchnął mnie z powrotem do mojego życia”.
Zaraz
po przebytej reanimacji jedenastoosobowy zespół medyczny, włączając
pielęgniarki i lekarzy, był świadkiem jej relacji.
„Z pewnością byłam wtedy martwa, gdy ujrzałam to światło. Trudno jest
mi teraz o tym mówić, bo brzmi to staromodnie. To miało miejsce w
późnych latach 50-tych i naprawdę widziałam Mike’a (Todd, jej trzeci
mąż, zginął w 1958 roku w katastrofie lotniczej). W sali, na której
się znajdowałam, było 11 osób. Nie było mnie na tym świecie przez ok.
5 minut i widziałam, że już zrezygnowali z dalszej reanimacji i
powiesili na ścianie informację o mojej śmierci. Podzieliłam się tymi
wrażeniami zaraz potem z ludźmi, którzy tam w Sali wówczas byli koło
mnie. Potem mówiłam jeszcze innym moim przyjaciołom i za każdym razem
myślałam sobie: Rany to brzmi naprawdę niedorzecznie; może będzie
lepiej, jak będę siedzieć cicho.”
“Przez dość długo nie mówiłam o tym nikomu i ciągle sprawia mi to
trudność. Ale dzieliłam się tym z ludźmi chorymi na AIDS, ponieważ
jeśli ta chwila ma miejsce i dzielisz się tym szczerze, wtedy to jest
prawdziwe. I nie boję się śmierci, bo już tam byłam.”
Robert Pastorelli
- znany jest z serialu „Murphy
Brown”. Jako 19-latek miał wypadek samochodowy, co było przyczyną jego
przeżycia z pogranicza śmierci klinicznej. Ta sytuacja radykalnie
odmieniła jego życie.
„To było uderzenie prosto w drzwi kierowcy. Było tak mocne, że
zrzuciło mi buty z nóg. Mój samochód obrócił się chyba ze cztery razy
na tej dużej autostradzie a następną rzecz, jaką kojarzyłem, było to,
że znalazłem się na intensywnej terapii z przebitymi płucami. Miałem
połamane wszystkie żebra a na głowie i twarzy mnóstwo ran. Moje nerki,
śledziona i woreczek żółciowy – wszystko było popękane. Byłem jak
jeden wielki chaos."
„Czułem przeszywający mnie ból. I wówczas, ułamek sekundy później, już
nie było bólu. Nagle zdałem sobie sprawę, że jestem poza swoim ciałem.
Unosiłem się nad sobą spoglądając w dół na moje nieszczęsne ciało
leżące z zamkniętymi oczami na sali reanimacyjnej. Widziałem rurki w
swoim nosie i przy szyi. Wiedziałem, że umieram i pomyślałem sobie
wtedy: „No tak, to musi być śmierć”; widziałem nawet księdza dającego
mi ostatnie namaszczenie. Byłem pogrążony w najbardziej spokojnym
uczuciu na świecie. Zobaczyłem wtedy mojego ojca pogrążającego się w
smutku. Dwie pielęgniarki wzięły go pod ręce i posadziły na krześle po
drugiej stronie sali.”
„Kiedy spojrzałem w dół i zobaczyłem ból mojego ojca – zrobiło to na
mnie wrażenie. Jestem święcie przekonany, że w tamtym momencie
podjąłem decyzję, aby powrócić do życia. Następną rzeczą, jaką
pamiętam było to, że obudziłem się z powrotem we własnym ciele. Trochę
później, na innej sali, gdzie dochodziłem do siebie i kiedy byłem już
zupełnie świadomy, opowiedziałem mojemu ojcu co się wtedy wydarzyło.
Ojciec wówczas osłupiał.”
x x x
Czy nie zauważa się tutaj wielu
wspólnych elementów? Nadzwyczaj zbieżnych w swoich szczegółach? No i
co to może oznaczać: że jedni sławni czytają o wypadkach innych
sławnych i aby być wpasować się w aktualnie obowiązujące tendencje
kultury masowej próbują mówić o tym samym? A co nowego wymyślą jutro
lub za miesiąc? Czy są znani z tego, że wymyślają coraz to nowe mity
tylko po to, aby sobie zrobić reklamę i aby o nich mówiono?
Tacy ludzie mają chyba wystarczająco
napięty terminarz, aby poświęcać czas jeszcze na wymyślanie rzeczy,
które mogą być dla nich niewygodne. Poza tym i tak obecni są w tak
wielu miejscach na świecie, że można mówić o stałej koniunkturze.
Myślę, że gdyby z jakichś powodów było to im nie na rękę lub
najzwyczajniej w świecie nie przeżyliby tego osobiście, to nie
usłyszelibyśmy o tym. A na pewno jest jeszcze wiele innych osób, które
będąc niezwykle popularne nie decydują się jednak na opowiadanie
takich rzeczy. Podejrzewam, że dużą rolę grają wówczas środowiska, w
jakich dane osoby aktualnie przebywają (a środowiska potrafią być
diametralnie skrajne), mogą to być także działania celowe, które
obliczone są na konkretny wizerunek (w przypadku osób, które planują,
jakie dokładnie chcą być), itd. Przeważnie jednak życie samo
weryfikuje ich stosunek do świata po czym przychodzi moment, kiedy już
są gotowi i chcą opowiadać o tym, jak byli martwi, szybowali poza
swoim ciałem i widzieli oraz słyszeli wszystko wokół pomimo tego, iż
lekarze orzekali jednoznacznie ich zgon.
Takie przeżycia, jak można zorientować
się chociażby po przytoczonych powyżej relacjach, oddziałują niezwykle
silnie na emocje człowieka. To tak, jakby nasze sumienie wyciągało nas
z ciała i pokazywało, co było "be" a co "cacy" w naszym życiu. A
najdziwniejsze jest to, że ludzie, którzy zdają się od siebie bardzo
różni, mają takie same wręcz przeżycia (w pewnych aspektach,
oczywiście). Jest to wyraźny znak, że nie jesteśmy w takim razie kupą
ruchomego mięsa, lecz tworem, którego konstrukcja jest o wiele
bardziej złożona.
Ten twór (odnosząc się do naszej
fizyczności) nie byłby tym, czym jest, gdyby nie nasza świadomość,
jaźń, psyche. Bez naszych myśli nie istnielibyśmy w ogóle. Ale to
temat na osobny artykuł.
A już niebawem kolejna porcja opowieści
gwiazd.
Na podstawie:
www.soultravel.nu
|