|
Było życie
Less Hoduń
Od mniej więcej początku grudnia 2006
nie napisałem nic na strony. Teraz jednak nadszedł czas odświeżenia pewnych
rzeczy i zerknięcia na to, co działo się przez ten czas. Nie był to
czas najłatwiejszy, gdyż priorytety musiały zostać zmienione, abym
mógł uczestniczyć w misterium życia i śmierci. W dosłownym tego słowa
znaczeniu.
Artykuł ten mógłbym rozpocząć na wiele
różnych sposobów, jednak każdy z nich będzie nieadekwatny w stosunku
do treści, jaką chcę przekazać. W ogóle niemożliwy jest werbalny
przekaz z przeżyć tego typu, jednak mimo to, wydarzenia ostatnich
miesięcy postaram się zrelacjonować możliwie najrzetelniej i w jak
najbardziej jasny dla Czytelnika sposób. Będzie mi tym bardziej
trudno, że w wydarzeniach, jakie rozgrywały się w mojej rodzinie
ostatnimi czasy - jako osoba dojrzała i świadoma - miałem możliwość
uczestniczenia po raz pierwszy. Zależy mi jednak na opisaniu
przebytych wydarzeń, aby przekazać kilka naprawdę ważnych informacji,
które mam nadzieję dadzą pewnym osobom do myślenia a innych być może
podtrzymają na duchu. Być może ktoś inny skwituje kwaśno, że to
zupełnie normalne, ale
może dzięki temu opisowi niektórzy poczują się lepiej. Trudno
powiedzieć.
Na początku pragnę zaznaczyć, aby było
to jasne, że jestem zupełnie zwyczajnym człowiekiem, który stara się
życie i świat odbierać przede wszystkim w lepszych kategoriach. Pomimo mojej fascynacji niezwykłymi zjawiskami nie jestem typem człowieka
ekscytującego się tematyką. Nauczyłem się, i to wielokrotnie na
własnej skórze, że pewne rzeczy
się dzieją, niezależnie od nastawienia niektórych osób, i że pewne
rzeczy można osiągnąć, niezależnie od tego, jak nieosiągalne mogłyby
się zdawać. Używam zdrowego rozsądku, jako jednego z podstawowych
kryteriów oceny świata, ale nie jest to jedyne kryterium i nigdy samo
występować nie będzie. Bo sam zdrowy rozsądek nie pomoże, jeśli idzie
o sprawy związane z ludzką psychiką, emocjami, myślami. Do gry musi
zostać włączona intuicja, która bardzo często podpowiada nam słuszne
rozwiązania. Polak - wiadomo- mądry po szkodzie, gdyż ignoruje jej
podszepty. Ale to temat na osobny artykuł.
Moja teściowa, będąca w wieku już
poważnym, zachorowała na raka. Tak się złożyło, że jakiś czas po
wstępnych badaniach, które go potwierdzały, zdecydowaliśmy, że
zaprosimy teściów do nas, gdyż w taki sposób lepiej będziemy w stanie
im pomóc. Po trzech tygodniach ich tutaj obecności zdrowie teściowej
zaczęło podupadać. Kiedy tylko mogłem pomagałem ją nosić,
podtrzymywać, próbowałem rozmawiać, nawet rozśmieszać. Czasem, kiedy
była naprawdę słaba, a ja próbowałem podtrzymać ją na duchu próbowałem
żartować. Podchwytywała nieraz moje słowne gierki i czasem coś mówiła
(bo nie zawsze to było możliwe). Widziałem także, jak nieraz po moich
zabawnych tekstach śmiała się serdecznie, co rozprężało napiętą
atmosferę. Kiedy trzeba było przenieść ją czy podnieść i stałem wtedy
obok - przytulała głowę do mnie i oddychała z ulgą. Czułem się wtedy
bardzo dobrze, chociaż pomiędzy nami nie panowała dotychczas jakaś
niezwykła więź. Dlatego też to wrażenie było silniejsze. Zresztą moja
żona potwierdzała, że jej mama wolała, kiedy ja pomagałem ja
przenosić, bo widziała po jej reakcjach, jak bezpiecznie się czuje.
Czyli nie moje spostrzeżenia nie były pozbawione zasadności.
Pod koniec jej u nas pobytu, była to
sobota 10 lutego, stan zdrowia bardzo się pogorszył. Objawiało się to
charczeniem i częściową utratą świadomości. Tego dnia było przy niej
kilka osób, więc ja zajmowałem się innymi rzeczami. Umówiony byłem
m.in. na ważne dla mnie z przyczyn zawodowych spotkanie z prezentacją.
Przed odjazdem więc poszedłem do pokoju, gdzie teściowa przebywała,
ucałowałem ją w czoło i powiedziałem: "Cześć mamo, do zobaczenia,
niedługo wracam" i pojechałem. Przez cały czas pobytu poza domem nie
myślałem o tym, co tam się dzieje, byłem spokojny. Kiedy wróciłem była
18.35. Jakieś 15 minut potem przyszła żona i powiedziała, że zwolniła
mi miejsce (w tym czasie w niewielkim pokoju krzątały się 4 osoby),
więc mogę na trochę do mamy pójść. Siadłem bardzo blisko i gładziłem
ją po głowie.
Od początku obecności choroby starałem
się intensywnie wizualizować teściową, jako okaz zdrowia. Nie liczyłem
na specjalne cuda, gdyż nie miałem takich możliwości czasowych (i
jestem tylko bardzo zwyczajnym człowiekiem), ale jednak starałem się
wspierać ją mentalnie na tyle, aby przynajmniej odrobinę ulżyć jej w
całej sytuacji. Wielokrotnie działo się tak, że wymyślone przeze mnie
sceny realizowały się w rzeczywistości. Ku mojemu zdumieniu
oczywiście, ale i ku mojej uciesze, która tylko upewniała mnie w tym,
że warto starać się jeszcze bardziej, co też czyniłem. W grudniu,
kiedy spędziliśmy u nich w domu prawie cały grudzień, zdarzało się np.
tak, że teściowa nagle słabła i przestawała komunikować się z nami za
pomocą mowy, co trwało czasem i dwa dni. Starałem się wówczas
wyobrazić ją sobie, jako osobę, która czuje się dobrze i normalnie
mówi (na to kładłem szczególny nacisk). Następnego dnia po południu
słyszałem wówczas, jak moja żona mówi przez telefon do swojego brata,
że mama wysławia się bardzo dobrze i czuje się lepiej, co zresztą
odpowiadało stanowi faktycznemu.
Jeśli chodzi o moje oddziaływanie
mentalne na teściową to sprawa zaczęła się w lipcu 2006, kiedy
gościliśmy u nich na wakacjach. Jakoś zaraz po naszym przyjeździe moja
żona rozpoczęła temat rzucenia palenia przez mamę; a trzeba wiedzieć,
że teściowa paliła dużo papierosów. Za każdym razem teściowa
powtarzała: "Less zajmuje się czarami to mi pomoże"; a czarami
określała moje fascynacje zjawiskami niewyjaśnionymi. Powtarzałem jej
w takich sytuacjach, że skoro ona sama nie wyrazi woli zmiany, to ja
nie dam rady. W którymś momencie rozmowy na ten temat rzuciłem krótko,
ale bardzo stanowczo: "I tak przestaniesz palić". Spojrzała na
mnie, pamiętam, i widziałem, że myśli a ja zaraz czymś tam się
zająłem. Od tej chwili (a było to w połowie lipca), po kilka razy
dziennie, z zupełnym spokojem wizualizowałem ją, jako osobę, która
czyta książkę z kubkiem herbaty owocowej, którą bardzo lubiła, zamiast
z papierosem. Teściowa zawsze miała zwyczaj siadania na balkonie,
gdzie stała popielnica i czytając książkę paliła. Potrafiła czasem tak
co kilka minut. W moich wyobrażeniach popielnica owszem była, ale
czysta. Oczekiwałem sytuacji, kiedy żona przekaże mi informację o tym,
że mama rzuciła palenie. Nie miałem nic do stracenia, ale za to do
zyskania zdrowie mojej teściowej, postanowiłem więc, że podejdę do
tego naprawdę poważnie i absolutnym przekonaniem o rzeczywistym stanie
moich wyobrażeń. W ostatnich dniach września, kiedy z jakichś pobudek
zdrowotnych teściowa pojechała na badania (a nie było wówczas jeszcze
żadnych wyników) w tym właśnie czasie nastąpiła sytuacja, na którą
czekałem. Podczas jej pobytu w szpitalu, po jednym z telefonów do
niej, żona przekazała mi informację, że od paru dni jej mama pali
tylko niecałe 4 papierosy dziennie i coraz mniej ma na nie ochotę.
Prosiła też, aby mi podziękować za to. Nie wiedziałem, czy to ja, czy
nie, ale sytuacja była taka, jakiej oczekiwałem, więc sam już nie
wiedziałem co myśleć. Jakieś dwa dni potem usłyszałem, że w ogóle nie
czuje potrzeby sięgnięcia po papierosa. Kiedy mi o tym osobiście
powiedziała usłyszałem jeszcze, że boi się, co będzie, jak wróci do
domu. Powiedziałem wtedy: "Nic. To jest uczucie, które nie ma związku
z żadnym miejscem. Po prostu nie będziesz palić, jak teraz".
Dowiedziałem się wówczas, że mój tekst z wakacji ("I tak przestaniesz
palić") zapamiętała i czasem do niej powracał. Darek Sugier, mój
znajomy podróżnik mentalny, fajnie to określił: "Po prostu ją
przeprogramowałeś". Nie można byłoby wymyślić czegoś bardziej
trafnego!
Kiedy więc siedziałem tego sobotniego
wieczora obok mojej teściowej, czułem się potrzebny, że robię coś
ważnego. I było to bardzo nietypowe, jak dla całej sytuacji uczucie.
Postanowiłem, już zaraz po przyjściu, że spróbuję uspokoić jej oddech.
I nie zastanawiałem się, jak zrobiłbym to kiedyś, czy się uda czy nie.
Po prostu miałem cel, którym było, że bardzo chciałbym, aby odchodząc
z tego świata nie zaznała cierpienia i tylko to było dla mnie ważne.
Patrzyłem więc na nią i w jak najbardziej relaksujący sposób "myślałem
do niej" (po prostu nie używałem słów, tylko myśli, gdyż wiedziałem,
że mój sposób rozmowy mógł być wtedy negatywnie odebrany): "Mamo,
postaraj się uspokoić oddech. Spróbuj złapać rytm oddechu i kontroluj
go. Zobaczysz, że wtedy nie będziesz tak się męczyć. Spróbuj,
spokojnie, taak", itd., w tym mniej więcej stylu. Po około pół minuty
od momentu rozpoczęcia mojej "rozmowy" oddech zaczął się uspokajać,
wyciszać. Już nie było charczenia, tylko spokojny miarowy oddech.
Uśmiechałem się cały czas do niej, bo wiem, że mnie widziała, choć
oczy miała przymknięte i cały czas gładziłem po głowie "rozmawiając" z
nią. Uczucie jakiego doznałem po tak natychmiastowej reakcji było nie
do opisania. Mimo to nie traciłem kontaktu i po kilku minutach
spokojnego oddechu pomyślałem mniej więcej tak: "Mamo, jeśli czujesz,
że teraz jest właśnie ten moment, jeśli wiesz, że powinnaś pójść do
światła - idź i nie zastanawiaj się. Życzę ci powodzenia i dziękuję,
że byłaś z nami." W tym momencie poczułem nieznaczny ruch głowy w moją
stronę i oddech począł się spłaszczać i zanikać, aż w końcu, w niecałe
dwie minuty potem - teściowa odeszła.
Poczułem niezwykłą ulgę i radość
(uczucie ulgi odebrała także moja żona). Coś dziwnego stało się obok w
trakcie przejścia, coś czego nie potrafię zrelacjonować. Jakiś rodzaj
wibracji, które zdawałem się odbierać. Ale były to bardzo mocne
wibracje, choć ledwo wyczuwalne (mówiłem, że trudno to opisać).
Na drugi dzień opowiedziałem o tym
Marcie - mojej żonie, a ona opowiedziała mi, jak w chwili, kiedy
wróciłem poprzedniego wieczora, otworzyłem drzwi, a Marta powiedziała
do swojej mamy: "To Lessu przyjechał do ciebie" - teściowa próbowała
otworzyć oczy i spojrzeć w stronę wejścia, co było dla niej bardzo
trudne. Dowiedziałem się także, że podczas porannych porządków, Marta
nagle poczuła zapach olejków i wtedy wiedziała, że "mama poszła
dalej".
Po tym, co przeżyłem, nie potrafię w
żaden sposób o tym zapomnieć. Nie spotkało mnie dotychczas chyba nic,
z czym mógłbym to porównać. Te ostatnie chwile mam cały czas przed
oczami i czuję ogromny wpływ, jaki ta sytuacja na mnie wywarła.
Nauczyło mnie to więcej pokory i otuliło mnie spokojem. Czuję, jak
siedzi to we mnie i procentuje. Nie rozpaczam z tego powodu, nie
żałuję, że tak się stało i nie mam depresji. Czuję jednak, że było to
ważne i nawet dzisiaj, pisząc te słowa, jestem wciąż pod ogromnym
wrażeniem tego wydarzenia.
Niech nikt głuchy na drugiego człowieka
nie ośmiela się twierdzić, że jedność duchowa nie istnieje, że nie ma
komunikacji mentalnej, że nie ma duszy a człowiek zaraz po śmierci
rozsypuje się w proch i to wszystko. Niech nikt zamknięty w swoim ego
nie próbuje dyktować autorytatywnych warunków myślenia czy
postępowania z drugim człowiekiem. Jak długo nie nauczymy się oddania
drugiemu człowiekowi, tak długo nie będziemy wiedzieli kim sami
jesteśmy. I ciągle będziemy błądzić w poszukiwaniu nie wiedząc
czego, bo za każdym razem będzie frustracja, że to znowu nie jest
to.
Oby jak najrzadziej.
Ciekaw jestem, w jaki sposób Czytelnicy
UKRYTEJ RZECZYWISTOŚCI przeżywali takie sytuacje... Czekam na maile
pod adresem
ukryta@ukryta.eu
Wasze relacje pojawią się na stronach
UR.
Serdecznie zapraszam.
|