Ukryta Rzeczywistość - logo
  Czego nie wiemy trzeba nam właśnie, a to co wiemy na nic się zda / Goethe
start - strona główna o idei aktualności misja działania kontakt galeria download polecam Wersja polska English Deutsche
 
  Ukryta Rzeczywistość > artykuły  
Sympozjum
Eksperymenty
Współpraca
Audycje RTV
Publikacje
Wizyty
Akcje
Artykuły

zapraszamy na forum

 

Współpracują z UR:

Experimentarium

Fundacja NAUTILUS

hi.Color


Poleć stronę





Napisz do nas!
Napisz!

Startuj z Ukrytą!
Startuj
z Ukrytą!


Zgłoś pomysł!
Zgłoś
pomysł!

Artykuły
Powrót

Czy mówi prawdę?
Less Hoduń

To pytanie przewija się przez wiele ust, kiedy analizuje się przypadek Zdanów. Spróbuję opisać pewien aspekt, z którym chyba się jeszcze nie zetknąłem ani podczas omawiania tego incydentu, ani podczas czytania opinii na jego temat. A mam tu na myśli głosy sprzeciwu, czasami niezbyt wyważone.

Kiedy 15 października, dzień po konferencji w hotelu Mazowieckim, wybraliśmy się liczną grupą do Zdanów leżących zaledwie 102 km od Warszawy, miałem, tam na miejscu, okazję zweryfikować pewną ważną dla mnie kwestię. To świadek, pan Maciej Talacha, który był wtedy z nami. Przyznam szczerze, że jestem pełen podziwu dla ludzi, którzy z uporem totalnego maniaka twierdzą, że ten człowiek kłamie, że brał udział w manipulacji, że to on rzucał miskami albo po prostu o tym wiedział, ale w życiu nie widzieli go na oczy i nie rozmawiali z nim osobiście. To nic innego, jak ocena drugiego człowieka na podstawie uprzedzeń, stereotypów, domysłów i całej gamy elementów, które burzą właściwy obraz. Ale, naturalnie, kiedy nie zna się osoby bezpośrednio, kiedy nie patrzy jej się w twarz, wówczas łatwo jest ją wyśmiać, zdeklasować, obrzucić inwektywami czy wymyślić plotkę na jej temat. Bo takie działanie za plecami jest bardzo wygodne i bezpieczne, prawda? Nikt nas wtedy nie widzi, jesteśmy anonimowi i wtedy mamy najwięcej mocy w swoich opiniach. Tak robią tylko zwyczajni tchórze nie szanujący drugiego człowieka.

Czy ktoś z krytykujących tak odważnie (czytaj: pod pseudonimami) pana Talachę zadał sobie trud pojechania na miejsce i porozmawiania ze świadkiem? Czy w ogóle bierze pod uwagę opcję, że świadek, będący jednym z nieodłącznych części zdarzenia, może mieć jakiekolwiek znaczenie dla całej sprawy? Szczerze wątpię. Jakikolwiek szacunek do nich z mojej strony mógłby się pojawić wówczas, gdyby tacy "opiniodawcy" odważyli się na rozmowę w cztery oczy ze świadkiem, kimkolwiek by on nie był. Teraz, niestety, go nie ma...

A czy wyrażając swoje opinie na tak trudne tematy nie wypadałoby prezentować swoich emocji w bardziej czytelny sposób? Chodzi o to, że wielokrotnie mogłem zauważyć, że teksty pisane przez "niezadowolonych" to pozbawione stylistycznej i interpunkcyjnej poprawności zbiory znaków, które czasem wręcz odpychają, niż zapraszają do podjęcia konstruktywnej dyskusji. A skoro nie widać porządku i konsekwencji w tym, co niektórzy piszą, to czy można mieć pewność, że mają oni cokolwiek do powiedzenia?

Tak się składa, że dzieciństwo i wczesną młodość spędziłem na wsi. Osoba pana Macieja jest mi więc znana, ale nie tyle osobiście, co w kontekście rysu charakterologicznego. I nie powiem, że jestem specjalistą od psychologii, bo tak nie jest. Ale kiedy ma się oczy, to należy nimi patrzeć i trzeba umieć słuchać swoimi uszami. Tylko wtedy, kiedy znamy dany rodzaj środowiska, w którym żyje świadek zdarzenia, możemy otwarcie wypowiadać się na jego temat. A i to ostrożnie (Indianie mawiają np.: "Jeśli chcesz mnie oceniać - przejdź najpierw milę w moich butach"). Są jednak pewne wspólne cechy osób mieszkających w danym środowisku. Człowiek przecież nabywa z czasem przynajmniej niektórych cech właściwych ogółowi miejsca, w którym żyje. Tak tworzy się grupa społeczna, czyli tzw. środowisko. W takiej grupie zachowania kreowane są często niepisanymi normami. Widać to szczególnie w tak małych społecznościach, jak wsie i osady. Tam, lojalność względem zasad, prawdomówność i szczerość jest na porządku dziennym. Małe grupy nie tolerują krętactwa, bo zaraz wszyscy o takich rzeczach mówią, plotkują, szepczą, itd. Jak to w miejscach, gdzie ludzie "się znają". Ludzi z takich środowisk bardzo trudno jest namówić do tego, aby kłamali (bo ktoś np. sobie tak wymyślił). Dzieje się tak, ponieważ jasne chyba dla wszystkich jest zachowanie w stylu "co ludzie powiedzą?". Nie dadzą się członkowie takich środowisk nakłonić do opowiadania bzdur, bo przecież wciąż jeszcze część mieszkańców (niestety nie tylko naszego kraju) relacje o takich spotkaniach uważa za całkowite bzdury. Przyznam się, że próbowałem czasem rozmawiać, zarówno w rodzinie, jak i wśród osób mieszkających w mojej rodzinnej wsi, na te tematy. Reakcje były różne: jedni cierpliwie słuchali spuszczając wzrok i nie wiedząc co powiedzieć (to był rodzaj grzecznego zakłopotania) a inni drwili w absolutnie wyraźny sposób wprawiając mnie nie raz w niezbyt (mówiąc eufemistycznie) komfortowy nastrój.

Przekonanie do czegoś i wewnętrzną lojalność wobec takiej postawy mogę podać na przykładzie rozmowy z moim nieżyjącym już stryjkiem, jaka miała miejsce wiele lat temu (byłem jeszcze wtedy w szkole podstawowej). Temat dotyczył Litwy (która podówczas była jedną z republik ZSRR), a że geografią interesowałem się dość mocno, więc czułem się pewnie w tej dziedzinie. Podczas luźnej rozmowy pojawił się właśnie temat Litwy, o której powiedziałem, że jest republiką radziecką. Pamiętam, jak dziś, reakcję stryjka. Zaczął sprzeczać się ze mną, że przecież Litwa należy do Polski. Pokazywałem mu atlas i myślałem na początku, że po prostu żartuje. Z każdą chwilą stwierdzałem jednak ze zdziwieniem, że nie ma mowy o żartach. Stryjek miał oczywiście zwyczaj żartowania w taki sposób, że osoba, która go nie znała, mogłaby uwierzyć w jego wypowiedź. Ale ci, którzy go znali - wiedzieli kiedy żartuje i jak to robi. Ja też z wiekiem nabyłem tej wiedzy i później było mi już łatwiej z nim przebywać. Ale podczas tamtej rozmowy o Litwie wyraźnie widziałem niezadowolenie stryjka z moich wypowiedzi. Kiedy po latach sięgałem pamięcią do tej rozmowy, aby ją raz jeszcze zanalizować, to tylko utwierdzałem się w przekonaniu, że moja ówczesna ocena była jak najbardziej trafna.

Dlatego, kiedy 15 października słuchałem pana Talachy i obserwowałem jego zachowanie, nie przyszło mi ani razu do głowy, że w którejś chwili może kłamać. Za to widziałem w nim osoby, z którymi wielokrotnie spędzałem czas: czy to podczas różnego rodzaju prac, czy przy wielu innych zupełnie prywatnych okazjach. Mogę więc ze swojej strony powiedzieć, że raczej wykluczam krętactwo. Dlaczego "raczej"?

Jeśli już rozpatrujemy sprawę szczegółowo i racjonalnie...

Zakładając, że pan Talacha mógłby być uzdolnionym manipulatorem od razu nasuwa mi się pytanie: "Dlaczego przy każdej relacji o obserwacji tajemniczych latających obiektach, wcześniej czy później, krzykacze zarzucają świadkowi manipulanctwo?". I od razu spróbuję sobie na nie odpowiedzieć: "Bo tak jest najłatwiej, bo nie trzeba się wysilać ani wychodzić z domu, a oszustwo można przypisać każdemu". Ale powinniśmy pamiętać, że kiedy weźmiemy pod uwagę procent ludzi, od których takie relacje pochodzą, to okaże się, że na świecie powinniśmy mieć tyle manipulantów, że na średnio uczęszczanej ulicy mijalibyśmy ich co jakieś 30 sekund. Pamiętajmy tylko, że wśród tej licznej grupy mogliby się trafić nasi przyjaciele, członkowie naszych rodzin i ludzie, którym ufamy. Dlatego proponuję, aby nie przesadzać w swoim sceptycyźmie, bo to może się stać przyczyną autodestrukcji.

Kiedy możemy mówić o sprawnym manipulowaniu? Wówczas, gdy mamy dużą wiedzę na jakiś temat, kiedy posiadamy wybitne zdolności aktorskie, w żyłach płynie lodowato zimna krew i jesteśmy ryzykantami. Nie wystarczy przeczytać jednego czy dwóch artykułów na jakiś temat, aby o tym swobodnie opowiadać. Pianista musi rozpocząć naukę gry od nauki dźwięków, ich nazw, długości trwania, układu palców na klawiaturze, ćwiczenia gam, potem sonat, itd. Kiedy zabraknie mu tej wiedzy - nie będzie wirtuozem. Nie zaimprowizuje nie znając podstaw. A improwizacja, to nie tylko odtwarzanie dźwięków odpowiedniej długości w odpowiednim miejscu. Improwizacja to budzenie do życia emocji zawartych w dźwiękach, a to już jest wyższa szkoła jazdy. Podobnie i w opowieściach. Kiedy ktoś chce sfabrykować relację - musi o tym dużo wiedzieć, aby kłamstwo przychodziło mu łatwo. Ale paradoks polega na tym, że im więcej na ten temat się wie i im bardziej wie się, gdzie szukać tych właściwych informacji, tym coraz mniejszą ma się ochotę na głupie żarty.

Ryzyko w opowiadaniu o tym, że się widziało UFO, jest ogromne. Czy ktoś lubi celowo robić z siebie pośmiewisko? No bo przecież tak się to przeważnie kończy, prawda? A może ludzie chcą po prostu zdobywać popularność? Ale w taki sposób? Za taką cenę? Czy ktokolwiek z "krzyczących" zgodziłby się na tego typu historie w swoim życiu i na taką właśnie popularność? (bo pamiętajmy, że ludzie opowiadający historie o spotkaniach z tajemniczymi obiektami to są tacy sami ludzie, jak my wszyscy). Myślę, że zgodnym chórem można zakrzyknąć "NIEEE", skąd więc ciągłe przekonanie o tej popularności i poklasku? Podejrzewam, że dzieje się to automatycznie, czyli wyśmiać wszystkimi możliwymi metodami.

Czy ktokolwiek zadaje sobie w ogóle tego typu pytania przed napisaniem czegokolwiek? Myślę, że odpowiedź nasuwa się sama.

Jeśli ktokolwiek chciałby mi zarzucić, że najpierw piszę o prawdomówności tego człowieka, a zaraz potem przyjmuję postawę asekuracyjną (vide "raczej"), to proponuję przypomnieć sobie, jak podchodzimy do nowopoznanych osób, które mają szansę stać się naszymi dobrymi znajomymi lub przyjaciółmi. Bo mechanizm tych zachowań wygląda bardzo podobnie (o ile nie tak samo) i opiera się na akceptacji, obserwacji i odpowiedniej dozie dobrej woli; z obydwu stron. Wyrażamy przyzwolenie na pewne rodzaje zachowań, które będziemy rozumieć lub nie i akceptować lub nie. Jeśli jesteśmy osobami otwartymi - zawsze znajdziemy plusy w drugiej osobie, a jeśli nie - nie ma szans na utrzymanie jakiegokolwiek związku emocjonalnego z kimkolwiek. Podstawową sprawą to nie szukać dziury w całym, bo w taki sposób z najlepszego kumpla zrobimy kogoś, kto nie będzie chciał nas w ogóle znać.

Ktoś kiedyś napisał: "Wiara to niechęć poznania"; i nie chodzi tutaj wcale o kontekst religijny tej sentencji. Chodzi mianowicie o to, żeby mieć świadomość siebie, tego, o czym się wie i tego, czego się poszukuje. Jeżeli braknie świadomości, wówczas miotamy się pomiędzy ślepymi próbami rozwikłania zagadek i problemów. I nie chodzi mi już tylko o relacje, jak ta ze Zdanów. Tu nikt nikomu nie każe wierzyć na ślepo, bo to nie tędy droga.

Na tym zakończę ten opis dziwiąc się wciąż, że tyle trąbi się o miskach, a nie zauważa się kwestii tak istotnych, jak świadek i jego relacja.

Jeśli pomijamy człowieka w takiej chwili, to czy zauważamy go kiedy indziej?

  29.10.2006
start o idei aktualności misja działania kontakt galeria download polecam
Sympozjum eksperymenty współpraca audycje rtv publikacje wizyty akcje
powered by: irko.net
Strona zaprojektowana przez: hi.Color  /  copyrite ® 2006 hi.Color  /  All rites reserved