Ukryta Rzeczywistość - logo
  Czego nie wiemy trzeba nam właśnie, a to co wiemy na nic się zda / Goethe
start - strona główna o idei aktualności misja działania kontakt galeria download polecam Wersja polska English Deutsche
 
  Ukryta Rzeczywistość > artykuły  
Sympozjum
Eksperymenty
Współpraca
Audycje RTV
Publikacje
Wizyty
Akcje
Artykuły

zapraszamy na forum

 

Współpracują z UR:

Experimentarium

Fundacja NAUTILUS

hi.Color


Poleć stronę





Napisz do nas!
Napisz!

Startuj z Ukrytą!
Startuj
z Ukrytą!


Zgłoś pomysł!
Zgłoś
pomysł!

Artykuły
Powrót

Sprawa przypadku Cz. 4
Less Hoduń

Jest to drugi  z trzech artykułów-odpowiedzi, które powstały jako odpowiedź na publikacje z 48 numeru Newsweeka z 2006 roku.

Uważni czytelnicy materiałów naukowych, jak: opinie dotyczące ważnych tematów społecznych, popularnonaukowe opowieści o odkryciach i wynalazkach, cytaty znanych ludzi nauki, itp., zapewne nie raz zetknęli się z pewną frazą, która pojawia się w nich, jakby w sposób oczywisty i wręcz nieprzyzwoicie często (a informacje te pochodzą od ludzi - bądź co bądź - tytułujących się poważnym wykształceniem akademickim). Niezależnie od tego, czy słucham wywiadu radiowego, telewizyjnego, czy mam okazję czytać go w prasie lub np. słuchać tego na żywo - zawsze zastanawia mnie, kiedy pojawi się ten element, którego spodziewać się można (cóż za przewrotność!) praktycznie za każdym razem. A pojawia się on, a jakże, i to w sposób wyrażający niejako pełną tego akceptację. Nie inaczej zdarzyło się w artykule "Magia mózgu", którego streszczeniem była publikacja "Mózg wcale nie magiczny" (przeczytaj). Artykuł źródłowy uważnie i kilkakrotnie przeczytałem, aby dobrze go zrozumieć (tutaj nawet informacja ta została wytłuszczona!; czyż to nie nadużycie?).

Chodzi mi o magiczne stwierdzenie: "jak zwykle przypadkiem" oraz wszystkie jego kombinacje.

Zastanawiam się, jak to możliwe, że ludzie o tak poważnym zasobie wiedzy akademickiej przyznają się do tego, że to czy inne odkrycie zostało dokonane przypadkowo? Jak to możliwe, że nauka tak zapalczywie broniąca swojej metodologii, jak świętej twierdzy, przyjmuje na jego terytorium swoiste przybłędy, czyli przypadkowe osiągnięcia? Czyż nie jest to przyzwolenie na pojawienie się braku kontroli nad materią naukową, co oznaczałoby zaburzenie znaczenia metodologii? Ja postrzegam to w taki sposób, że to co akurat pasuje do aktualnych dogmatów lub jest jakkolwiek mierzalne i nie pozostawia niedopowiedzeń jest przyjmowane, natomiast to co niewygodne dla obecnego stanu postrzegania naukowego (nie mylić z wiedzą!), to należy odrzucić. Czy się mylę? Jeśli ktoś stwierdzi, że tak, to zapytam: kto zajmuje się nauką? Ludzie! To są tacy sami ludzie, jak każdy z nas: ze swoimi słabościami, problemami. Jedni są otwarci a inni upierają się przy swoim (choć czasem wiele wskazuje, że jest inaczej). To są ludzie pochodzący z różnych środowisk, krajów, grup społecznych. Mają różne wykształcenie, hobby, charaktery i upodobania. Mają też bardzo różne ambicje i kierują nimi przeróżne motywy. Zdarzają się pionierzy, jednostki wybitne, otwarcie podchodzące do materii naukowej i badające w nowatorski sposób rzeczy z pozoru dobrze poznane. Ale są także ludzie zupełnie nieodpowiedzialni, którzy tworząc pewne odniesienia nie zastanawiają się nad dalszymi tego konsekwencjami. Takiego wyczynu dokonał m.in. pewien uznany angielski archeolog, który w XIX w. badał piramidy w Gizie. Z obliczeń jego i jego ekipy wynikało, że piramidy są o wiele, wiele starsze, niż podejrzewał. Świadomie więc zmienił datowanie, aby zgadzało się z jego przewidywaniami i jego pojęciem o tych budowlach. Uznał po prostu (wg aktualnie panującej wiedzy i własnych przekonań), że tak stare piramidy być nie mogą. W efekcie tego czynu mamy tyle lat do tyłu, jeśli chodzi o poznanie historii piramid.

Takich nieodpowiedzialnych zachowań nie tylko w nauce, ale ogólnie w historii świata było niestety o wiele więcej. Powodują one stagnację i bałagan informacyjny, który później dzieli ludzi na obozy nierzadko zajadle zwalczające się nawzajem.

Proszę, abyście Drodzy Czytelnicy, przysłuchali się lub przyjrzeli wywiadom z przedstawicielami nauki akademickiej i zauważyli, z jaką lekkością mówią, że coś stało się przypadkiem. Mam wrażenie, że wyziera spoza tej postawy podświadoma bezbronność wobec tego faktu, którą właśnie próbuje się obrócić w żart, aby to albo zatuszować, albo odciążyć znaczeniowo. Ten żartobliwy ton, który ma za zadanie odwrócić niejako podświadomie uwagę od głębszego znaczenia wypowiadanych słów nie rokuje zbyt dobrze, ponieważ tuszowanie tak nietypowych przecież dla nauki informacji nie powinno mieć miejsca; zwłaszcza kiedy nauka postrzegana jest jako odniesienie do rzeczywistości nas otaczającej i weryfikacja wielu aspektów naszego życia. Dzięki użyciu lekkiego tonu w tym kontekście wypowiedzi, odbiorca pomija jego głębsze znaczenie, skupiając się na samym żarcie. To daje wrażenie, że nauka przyjmuje te przypadki za coś naturalnego. Jestem skłonny uznawać więc część dokonań naukowych za (że użyję naprawdę ostrego eufemizmu) prezenty, bo jak inaczej można do tego podejść? A skoro wynalazki niejako same się odkrywają, to po co w takim razie profesorom, doktorom, docentom, itd. potrzebne jest tak poważne wykształcenie? Czemu zainwestowali tyle lat swojego życia w coś, czym rządzi przypadek? Ile procent ludzi z wykształceniem dokonało ważnych odkryć czy wynalazło świadomie i z premedytacją coś istotnego dla nauki? Ile wynalazków i odkryć pojawiło się dzięki metodologii, o której się tyle mówi i której tak bardzo się hołduje?

Blaise Pascal powiedział kiedyś: "Przypadkowe odkrycia zdarzają się tylko umysłom przygotowanym". Jak należy to rozumieć? W jaki sposób powinny być te umysły przygotowane: oczytane wiedzą akademicką? Czy otwarte na to, co może się pojawić nietypowego, ale wymagającego uwagi i zaangażowania? A poza tym: skoro umysły miałyby być przygotowane tylko w kontekście zawartości wiedzy akademickiej, to po co takim umysłom przypadek? Przecież przypadkowość jest niemile widziana w metodologii, a zatem...?

Biorąc pierwszy z brzegu przykład: penicylina. Ileż istnień ludzkich ona uratowała, a przecież była tylko i wyłącznie rodzajem odpadu z pewnego doświadczenia! Co prawda potencjalny kontakt miał z nią już w 1897 roku francuski lekarz wojskowy Duchesne, a w 1928 roku także Fleming zetknął się z tą substancją; i to tylko dlatego, że w jego laboratorium panował zwyczajny bałagan gdzie na pozostałościach produktów spożywczych pojawiły się drobnoustroje. Jednak dopiero 10 lat później z pomocą dwóch innych uczonych udało mu się okiełznać temat produkcji penicyliny. A co powiecie na odkrycia dotyczące tak "zwyczajnych" tematów, jak: defibrylacja, aspiryna czy promienie X zwanymi u nas promieniami rentgena? Albo jeszcze z innej beczki. Oto streszczenie pewnego wykładu z okulistyki: "Wiele osiągnięć naukowych jest dziełem przypadku. Postęp w okulistyce, podobnie jak w wielu dziedzinach medycyny, związany jest - w dużym stopniu - ze sztuką dokonywania przypadkowych odkryć. Celem wykładu jest przedstawienie osiągnięć tych okulistów, którzy sukces swój zawdzięczają przypadkowi, jak też niezwykłej umiejętności spostrzegania, obserwowania i rozumowania. Zaprezentowane zostaną nieoczekiwane i niezwykłe okoliczności towarzyszące pewnym przełomowym odkryciom w okulistyce, które zasadniczo wpłynęły na postęp w tej dziedzinie od czasów najdawniejszych (IV w. p.n.e.) do chwili obecnej."

A jak brzmi tytuł tego wykładu?:
"Szczęśliwe, przypadkowe odkrycia w okulistyce".

Oto sztuka dokonywania przypadkowych odkryć!!!
Nie, no po prostu nie wiem co powiedzieć...

Dalej...

Otto Lewi, niemiecki fizjolog, zdobywca Nagrody Nobla za odkrycie chemicznej natury komunikacji pomiędzy komórkami nerwowymi, dokonał swojego odkrycia... we śnie! Jednak za pierwszym razem, kiedy się zbudził, aby zapisać ten niecodzienny sen, nabazgrolił tak strasznie, że nie potrafił później rozczytać siebie samego! Co stało się dalej? Chciał bardzo, aby sen przyśnił mu się raz jeszcze. Tak się też stało a informacje z niego zaczerpnięte Lewi zapisał już poprawnie.

Czy to przypadkiem nie drwiny z nauki?
Kiedy w takim razie konie zaczną dostawać nagrody zamiast jeźdźców?

Na zakończenie wyliczanki: jeden z fragmentów pracy Karla R. Poppera, filozofa nauki (który sam uważał się za kontynuatora filozofii Kanta) zatytułowanej "Logika odkrycia naukowego" z 1934 roku brzmi: "Zdarzają się oczywiście odkrycia przypadkowe, są one jednak względnie rzadkie..." Żeby nie wiem, jak bardzo się starać, to trudno jest przyznać rację temu panu, ponieważ przykładów przypadkowych odkryć było całkiem sporo (z czym nauka nie bardzo się kryje!).

Podążając tym tropem ciśnie mi się na usta kolejna sprawa z tym związana, o której ostatnio rozmawiałem z pewną moją znajomą. Słusznie zwróciła ona uwagę (podzielając moje wcześniejsze spostrzeżenia), że skoro wszystkim rządzi przypadek, to po co my wszyscy tak naprawdę żyjemy? Po co uczymy się, staramy się, pomagamy, skoro i tak to, co przyniesie przyszłość miałoby być przypadkowe?

Czy ktoś z Czytelników zaakceptowałby taką rzeczywistość? Na pewno nie.

Poza tym po co byłaby nam potrzebna tzw. wolna wola, którą przecież posługujemy się wielokrotnie w ciągu dnia? Czy wolna wola nie jest wykorzystywana przez naukowców, lekarzy, prawników, księży czy przez pozostałą część ludzkości? Oczywiście, że jest. A czy za pomocą regułek i odgórnych wzorców można ją skontrolować? A czy równie ulotne sprawy, jak szczęście czy powodzenie da się zmierzyć czymkolwiek? Być może znalazłby się ktoś, kto w swojej desperacji wypowiedziałby zdecydowaną wojnę tematyce zjawisk niepoznanych i tworząc karkołomną do tego ideologię określił np., że myśli mierzymy w Kelvinach, w stanach zakochania mają najlepsze zastosowanie mechanizmy całkujące (bo przecież nie różniczkowe) a cosinus pomiędzy aktywnością elektryczną umysłu kierowcy rajdowego a babcią dziergającą na drutach serwetkę wynosi niecałe 0,98!

Podczas pierwszej audycji Ukryta Rzeczywistość w Radiu Szczecin (październik 2005), kiedy to gościłem na antenie Dziekana Wydziału Matematyczno-Fizycznego Uniwersytetu Szczecińskiego prof. Jerzego Stelmacha przyznał on, że wielokroć w historii świata dokonywano równoległych odkryć niezależnie od siebie i to w niesamowicie zbieżnym okresie czasu. Podobnie rzecz się ma w przypadku sztuki czy innych obszarów życia człowieka. Niezwykłym stwierdzeniem, które padło z ust pana profesora było to, że "nauka zna takie przypadki". Skoro więc nauka uznaje występowanie takich niezwykłości, to dlaczego przechodzi nad tym do porządku dziennego? Dlaczego nie spróbuje ustalić jakie czynniki wpływają na wzmożoną aktywność umysłu prowadzącą do zaistnienia takich sytuacji? Można powiedzieć, że to jest trochę niepokojące. Bo z jednej strony mówi się, że niewyjaśnione zjawiska nie istnieją (skąd ta pewność, skoro osoba to głosząca nie zna tematu?) a z drugiej ochocze uznawanie odkryć naukowych, choćby ich geneza była jak najbardziej zaprzeczająca zdrowemu rozsądkowi badacza akademickiego. Co wtedy się liczy: nazwisko? tytuł? Przecież to nie człowiek dokonuje odkryć. To Świadomość.

Moim zdaniem - "jak zwykle przypadkiem" jest znakiem od Natury dla nas ludzi, że przypadki nie istnieją, a metodologia opierająca się o namacalne czynniki nie jest jedyną, słuszną i ostateczną weryfikacją naszego życia! Czy nie widzimy tego, że aspekty duchowe, jak np. przyjaźń i wspomniana już wcześniej wolna wola kierujące naszymi zachowaniami, wciąż decydują o postrzeganiu i kreowaniu historii tego świata, choć nie są w zasięgu jakiejkolwiek metodologii? Czy tak trudno dostrzec naukowcom, że potrzebna jest poważna reorganizacja pojęcia "metodologia" tak, aby nadążać za zmieniającymi się czasami? Nauka powinna być oparciem w wielu dziedzinach naszego życia i jestem jak najbardziej za tym, aby zalety metodologii wykorzystać w jak najszerszym pojęciu. Nie można jednak myśleć o niej, jako o narzędziu eliminacji niewygodnych (tylko dla kogo?) teorii i prób, lecz tworzenia tego co nowe, choć czasem na pierwszy rzut oka niepojęte.

A tworzenie to kreacja i zawsze odbywa się poza zasadami i regułami.
Bo kreacja to m.in. drążenie i oswajanie nieznanego.

-----------------------------------
Oto zawartość i kolejność artykułów tej serii:

Mózg wcale nie magiczny
Fenomeny mózgu wg Olafa Blanke
My nieświadomi
Sprawa przypadku
3 metry

Ilustracja: autor.

  ZAREJESTRUJ SIĘ NA FORUM I SKOMENTUJ TEN ARTYKUŁ!
  04.05.2007
start o idei aktualności misja działania kontakt galeria download polecam
Sympozjum eksperymenty współpraca audycje rtv publikacje wizyty akcje
powered by: irko.net
Strona zaprojektowana przez: hi.Color  /  copyrite ® 2006 hi.Color  /  All rites reserved